Niektórzy po prostu najzwyczajniej w świecie odpuszczają sobie ten wysiłek i wybierają inny fach. Mikołaj Linda, syn tego Lindy, został policjantem pracującym w wydziale prewencji, i od lat odmawia wywiadów zarówno o swoim życiu, jak i na jakikolwiek inny temat. I w przeciwieństwie do wzorowanego na nim bohatera filmu "Pitbull" nie zrobił tego, aby pokonać na własną rękę wizerunek ojca macho i nie palił przy tym heroiny.

Reklama

Niestety, niektóre dzieci znanych gwiazd nadwiślańskiego show-biznesu nie decydują się na anonimowość. Próbują robić karierę na własną rękę, nie wiadomo, czy z chęci dorównania rodzicom, czy po prostu nabicia konta łatwą, napędzaną przez nazwisko kaską.

Kompletnie, i chyba już definitywnie, nie udało się to Rafałowi Olbrychskiemu, który próbował wypromować swoją ostatnią płytę histerycznymi konfliktami z ojcem. Z mniejszym obciachem, acz z równie fatalnymi artystycznymi konsekwencjami radzą sobie dzieci liderów legend rocka Polski Ludowej - Budki Suflera i Perfectu. Bracia Cugowscy założyli zespół o oryginalnej nazwie Bracia, który jak do tej pory nie wylansował ani jednej rozpoznawalnej piosenki i brzmi jak koszmar każdego konsumenta muzyki rockowej, czyli jak zespół Feel, tyle że bez przebojów.

Tonącym braciom cały czas koło ratunkowe rzuca tata, który a to zaprosi na wspólną trasę koncertową, a to podsunie pomysł nagrania największego kuriozum polskiej fonografii ostatnich lat: płyty, na której Bracia wykonują utwory... Queen, jednego z najbardziej wirtuozerskich zespołów w muzyce rockowej. Z kolei Patrycja Markowska została specjalistką od mdłego, naszpikowanego wyrazami w rodzaju "serce", "czas" i "rana" popu, często wykonywanego w duecie z ojcem. Sam tato jeszcze bawi się w Micka Jaggera, gdy trzeba zagrać sylwestra w Krakowie, ale raczej pilnuje interesów córki.

Reklama

Na szczęście medal ma dwie strony i czasami dzieci zostają równie dobrymi artystami jak rodzice. Najlepszym dowodem na to są chociażby młodzi Waglewscy, którzy od początku występowali pod pseudonimami, zaś nagrana wspólnie z ojcem płyta pojawiła się już długo po tym, gdy nikt nikogo nie musiał wlec za sobą na sznurku nazwiska. Do listy udanych dzieci artystów należy też dopisać Mikę Urbaniak, córkę Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka, która wydała ostatnio niezobowiązującą, ciepłą, lekką i przyjemną płytę "Closer".

W porównaniu do jazzowych wyczynów taty i mamy propozycja świetnie śpiewającej po angielsku Miki jest bardzo grzeczna, wygładzona i idealnie mieści się w kanonach współczesnego dziewczyńskiego popu spod znaku Lilly Allen czy Kate Nash. Nie ma w tym nic złego - to tylko dowód na charakter i brak kompleksów współpracującej również z Andrzejem Smolikiem wokalistki. O te drugie przecież bardzo łatwo jest w sytuacji, gdy mama jest jedną z najbardziej progresywnych wokalistek na świecie, a ojciec grał m.in. z Milesem Davisem, Herbiem Hancockiem czy Chickiem Coreą. I naprawdę propozycja Miki jest na tyle mocna, że nie musi reklamować swego albumu przechwałkami, że pomagali jej muzycy, którzy nagrywali też chórki dla Amy Winehouse.