Edyta Górniak się rozwodzi. Nadchodząca sensacja sezonu ożywiła wszystkie tabloidy, które już myślały, że przed sezonem ogórkowym będą musiały karmić się takimi ochłapami, jak prezerwatywy Majdana czy wyreżyserowane, telewizyjne pyskówki w kolejnych programach z celebrytami startującymi w dziwnych konkurencjach.

Reklama

Redaktorzy "Super Expressu" muszą dziękować opatrzności, bo rozwód Edyty to nie byle co. Rozstania i romanse Chyry czy Dody to na dłuższą metę nic ekscytującego - ci ludzie od dawna uprawiają na łamach tabloidów przaśną, nadwiślańską wersję rockandrollowego trybu życia. Ale z Edytą Górniak jest zupełnie inaczej. Edyta Górniak nie jest byle piosenkarką, jest diwą - a każdy kraj ma taką diwę, na jaką zasłużył. Kanada ma Celine Dion, Stany Zjednoczone Mariah Carey, Bułgaria transwestytę Asisa, a my - Edzię.

>>>Górniak rzuciła męża dla Buddy?

Rozwód Edyty Górniak ze swoim cztery lata młodszym mężem Dariuszem Krupą (właścicielem jednej z najbardziej wstrząsających "stylówek" w Polsce) przypada na ciekawy moment jej kariery. Po raz pierwszy od bodaj ośmiu lat jej piosenka zdobyła miejsce na playlistach, a wokalistka znowu zaczęła funkcjonować w świadomości ludu nie tylko jako wariatka robiąca zdjęcia swojemu umorusanemu kupą dziecku, ale jako artystka.

To bardzo dużo, jeśli nazwiemy rzecz po imieniu - Edyta Górniak może i jest diwą, ale przede wszystkim piosenkarką pop, której karierę po spektakularnym debiucie skutecznie zestrzeliwano. Idealny dla piosenkarza popukład - fenomenalny głos, czujni producenci i autorzy tekstów - pojawił się w jej karierze raz, przy okazji płyty "Dotyk", która sprzedała się w liczbie niemal miliona egzemplarzy.

Wszystkie późniejsze decyzje związane z jej karierą okazały się nieporadne - kiczowata piosenka do "Ogniem i mieczem", polskie wersje utworów z filmów Disneya i bardzo źle wyreżyserowana kariera na Zachodzie. Pomimo potencjału, wysokich lokat na Eurowizji, urody i zjawiskowego głosu polskie wytwórnie nigdy nie wiedziały, jak Edzię opchnąć na Zachód - chyba że dużą sprzedaż płyt w Norwegii uznamy za wymierny, międzynarodowy sukces. Po 2001 r., gdy ostatni masterplan stworzenia z niej niemieckiej gwiazdy dance/pop spalił na panewce, dały sobie spokój. Plotki jednak mówią, że za te niepowodzenia odpowiedzialna była również chimeryczność gwiazdy, której podczas nagrywania płyty w londyńskim studio musiały towarzyszyć trzy asystentki, z czego jedna od zaparzania rumianku.

>>>Górniak i Krupa nawet nie mówią do siebie

Reklama

W kontekście tej histerii rozwód Górniak nie jest tylko atrakcją samą w sobie, ale też zapowiedzią całego festiwalu atrakcji. Dariuszowi Krupie nie można odmówić zdrowego rozsądku i stoickiego spokoju - przez pięć lat małżeństwa hamował niewyparzony język i osobowość borderline swojej małżonki, jak tylko się dało. Pozbawiona jego menedżerskiej ręki Górniak, jeśli chodzi o fanaberie i problematyczność mającą swój zachodni odpowiednik w Mariah Carey, może wyeksplodować autentyczną, niewymuszoną niepoczytalnością. Mogę tylko podejrzewać, jak ogromną w swojej wyobraźni gwiazdą jest Edyta Górniak, ale jestem pewien, że często zapomina, iż miejsce akcji rozgrywa się w Polsce, a swoją ostatnią płytę wydała jako oszukane wydawnictwo książkowe. Próbkę pokazała ostatnio w "Jak oni śpiewają", skacząc po stole, udając ciążę i całując w czoło Rudiego Schuberta, a potem podczas koncertu w Opolu, wymuszając kompletny zakaz robienia sobie zdjęć pod groźbą przerwania koncertu w każdej chwili.

>>>Za Górniak chodzi facet z bronią

Tuż przed całą aferą Krupa wspominał, że Edytą Górniak wciąż są zainteresowani producenci z USA. Jest to wielce prawdopodobne - wystarczy włączyć sobie na YouTube piosenkę "Litania" z musicalu Metro, aby zobaczyć, że o możliwości wokalne takie jak Edyty Górniak bardzo trudno. Problem w tym, że przez histeryczną samowolkę i przeświadczenie o byciu megagwiazdą, najprawdopodobniej nic z tego nie wyjdzie. I Edyta już do końca będzie Edzią Górniak. Polską diwą jednej płyty.