Nie ważne, czy masz pieniądze, czy jesteś golasem. Czy masz co jeść, czy wsiadłeś tak jak stałeś. Nie ważne nawet czy masz bilet. Jeśli nie masz, a naprawdę chcesz jechać, zawsze możesz się dogadać.
Transib przejeżdża przez cały kraj, a właściwie dwa różne kraje.
Rosja piękna, bogata, wielkomiejska, wypachniona, mocarstwowa. Ta z telewizji albo z moskiewskiej ulicy Twerskiej - pachnącej latem drogimi perfumami.
I druga, ta za Uralem, Bajkałem, na Syberii, Dalekim Wschodzie - Biedna i zwyczajna. Kraj nieuprawianych pól, grabionych bogactw, porzuconych domostw.
Pajęczyna - w której wielkie miasta: Omsk, Irkuck, Nowosybirsk, Chabarowsk, Władywostok łączą się ze sobą nitkami dróg i linii kolejowej. Pomiędzy nimi jest tylko bieda i pustka.
1.
Awantura wybuchła drugiego dnia wieczorem za Mogoczą, po przejechaniu ledwie 2400 kilometrów. Z czego wynikła kłótnia, nikt nie dojdzie. Może z tego, że wszyscy już byli trochę zmęczeni? Krajobraz był powtarzalny jak stukot pociągowych kół: bieda-chatki, pu-ste po-la, krzy-we pło-ty… I tak w kółko.
A może ta po prostu awantura musiała wybuchnąć - po to żeby było wiadomo kto w naszym wagonie rządzi.
Dla porządku powiedzmy, że zimą w Mogoczy termometr potrafi zjechać do minus 50. Nawet teraz, u progu lata po rowach leżał śnieg i temperatura kręciła się w okolicy zera. Po żarze Władywostoku wszyscy pasażerowie poczuli chłód i kulili się na swoich pryczach.
2.
Sasza - rezerwista, który wraz z 12 kolegami wracał w naszym wagonie do domu - lekko pijanym, ale dziarskim krokiem szedł w kierunku kanciapy konduktorów. Właściwie konduktor to złe słowo na określenie "bort prowadnika" - człowieka, który rządzi wagonem, dba o spokój i odpowiedzialny jest za rozdzielanie wszelkich dóbr. Konduktorski nocny dyżur miała akurat Anna. Kobieta od razu zobaczyła prącego w jej stronę chłopaka z obnażonym torsem.
- Czego tu leziesz? - zapytała.
- Koc bym chciał, okno się nie domyka. Zimno - wycedził Sasza.
- Koc mu daj po nocy, pijakowi - piekliła się Anna - Teraz jestem zajęta. Kibel będą myła, przyjdź potem.
- Ale zimno, spać nie można - nie ustępował chłopak.
- Słuchaj ty - smukła, czarnowłosa kobieta, aż poczerwieniała na twarzy - Po rosyjsku rozumiesz? A może ja jakoś niewyraźnie mówię? A może jesteś jakiś opóźniony? Co?
Określenie "opóźniony" musiało Saszę zaboleć. Tym bardziej, że sprzeczki słuchało nie tylko jego 12 towarzyszy rezerwistów, ale i cały "płackartny wagon" pociągu numer 53, mknącego z Władywostoku, aż do Chabarowska.
- I co się drzesz! - wyszedł z siebie Sasza i napiął chude mięśnie - Zimno mi i chcę koc. Tak trudno to zrozumieć.
Wagon zaszemrał. W sumie chłopak miał rację. Dlaczego nie dać mu koca, skoro ziąb i okno się nie domyka.
Anna znalazła się w bardzo niewygodnej sytuacji. Jej autorytet zawisł na delikatnym włosku. Nie mogła ustąpić, ani okazać słabości. W swoim 54. osobowym wagonie miała: 13 rezerwistów, grupę Tadżyków wracających z roboty w Chabarowsku do domu, Kaukaz, małżeństwo Żydów z Birobidżanu, Romkę z piątką dzieci, rozbrykaną rosyjską młodzież, przemytnika kawioru, Koreankę i na dodatek trzech gapowiczów, których wraz ze swoim partnerem - konduktorem Aleksandrem wzięła na pokład za niezłą łapówkę.
Aż strach pomyśleć co by się tu zaczęło dziać, gdyby autorytet Anny i Aleksandra nagle runął. Pijatyki, mordobicie, anarchia.
Anna wiedziała, że nie może się cofnąć, ani o centymetr. Dlatego chlasnęła Saszy przed samym nosem gumowymi rękawicami do mycia kibla i wysyczała:
- Czy ja mam cię wysadzić? Mam to zrobić synku? - jej syk ogarnął cały wagon. To był najstraszniejszy oręż w ręku "bort prowadnika" - banicja, wysadzenie na najbliższej stacji. Pretekstów można znaleźć tysiące: bo pił, bo klął, bo zakłócał spokój. Tłumacz się potem człowieku przed milicją. A nawet jak się wytłumaczysz i to i tak pociąg odjechał bez ciebie. Siedź na peronie w jakimś Dalnoreiczyńsku albo zapadłym Kotikowie i myśl co dalej.
Saszę zamurowało. Szmer w wagonie ucichł.
- I co się gapisz? - spytała Anna - Idź, bo mi przeszkadzasz.
Chłopak potulnie cofał się w kierunku swojej pryczy. Anna ogarnęła wszystkich władczym spojrzeniem.
- Ile tych koców? Jeden, czy dwa? - spytała szorstko na odchodnego.
- Dwa - pisnął Sasza.
- Siedź tam. Jak skończę z kiblem sama przyniosę - przypieczętowała tryumf.
Wszyscy zrozumieli to co i tak wiedzieli od dzieciństwa. Z władzą można się dogadać, ale tylko po dobroci.
3.
Skład, który mknął przez Daleki Wchód, Syberię, Bajkał i przeprawiał się przez Amur, Jenisiej i Ob., przypominał despotyczną monarchię. Na samym szczycie był kierownik pociągu, który miał władzę najwyższą.
Potem były prowincje, na których czele stali bort prowadnicy. Najbogatsze prowincje to dwuosobowe przedziały luks, potem coupe o podwyższonym standardzie, zwykłe coupe, a na szarym końcu my: pasażerowie "płackartnych wagonów". I jeśli namiestnicy bogatych prowincji muszą się liczyć z kaprysami mieszkańców, to u nas w "płackarcie" towarzysze bort prowadnicy mogli wszystko. To oni decydowali komu wydać szklankę, komu otworzyć uprzywilejowany, czysty kibel, komu sprzedać wódkę, kogo uciszyć, a komu wielkodusznie wybaczyć.
4.
- I dobrze - przekonywał mnie następnego dnia rano Wiktor Wiktorowicz, z którym lubiłem palić papierosy w tamburze, czyli w przejściu między wagonami - Gdyby nie towarzysze bort prowadnicy zapanowałby u nas w wagonie prawdziwy burdel.
Chociaż wypaliliśmy ze sobą ze dwa tuziny papierosów, nigdy nie wiedziałem, kiedy Wiktor Wiktorowicz mówi, serio, a kiedy ironizuje. Pojawił się nagle, pierwsze nocy podróży. Wsiadł pewnie w Ussuryjsku, albo na jakiejś małe stacyjce. 60. letni, w niemodnych okularach, palił trzymając się pod boki i międląc papierosa w ustach. Nie pasował do reszty towarzystwa.
5.
W dzień "płackartny wagon" przypominał pokład łodzi podwodnej. 54 podróżnych stłoczonych na piętrowych pryczach. 36 łóżek ustawionych równolegle do kierunku jazdy, pozostałe prostopadle, pod oknami.
W nocy wyglądał jak kostnica. Ciała okutane w prześcieradłami i wystające nogi z prycz nogi. "Płackarta" to najbardziej "demokratyczny" sposób podróżowania po Rosji. Taniej się nie da.
6.
W "płackarcie" nie ma żadnych wygód oprócz wyrka i bezpłatnego dostępu do wrzątku, który na okrągło bulgoce w kociołku. Prywatność można odnaleźć jedynie w toalecie, pod warunkiem, że odstoi się swoje w kolejce. Za to można poznać się ze wszystkimi i to bez zbędnych ceregieli.
- Dzień dobry!
- … dobry!
- Przepraszam, ja tu tylko na chwilkę, chciałbym ściągnąć spodnie…
- Acha?
- … i dresy założyć, tak w samym przejściu nie wypada, a tu u was w kąciku…
- Ależ proszę się nie krępować!
- A państwo daleko?
- Do Nowosibirska!
- O! Ja też do Nowosibirska.
- To znaczy razem jedziemy do Nowosybirska!
- Na to wygląda. Skoro tak… to może zaproponuje wódeczkę?
- Dlaczego zaraz wódeczkę?
- No, bo mam dzisiaj urodziny
- A w takim razie, to co innego. Najlepsze życzenia, proszę siadać. Mamy tu rybkę i ogóreczki…
6.
Do wagonu Anny dostałem się bez biletu, bo w zasadzie biletów na pociąg do Moskwy nie było już od dawna.
Kasjerki, panie z informacji kolejowej na dworcu we Władywostoku patrzyły na mnie jak na pomyleńca.
- Bilet do Moskwy? Na pojutrze? Człowieku! Cały maj jest zabity do ostatniego miejsca. Gdybyś chciał na przykład w lipcu, to proszę bardzo. Ale w maju? W zasadzie to niemożliwe - mówiły - Chyba, że weźmiesz luks, ale luks kosztuje 29 tysięcy.
Miejsca w przedziale luks odmówiłem zdecydowanie, to prawie 3 tysiące złotych! Dwa razy więcej niż samolot Władywostok - Moskwa.
Pani z okienka wzruszyła ramionami i zatrzepotała solidnie pociągniętymi tuszem rzęsami: - No to jak pan sobie chce.
W Rosji najważniejsza jest cierpliwość. Wydeptywałem ścieżki na władywostockim dworcu. Uśmiechałem się do pań, dopytywałem: "A może coś się zwolniło?", stroiłem miny, że bardzo mi zależy. Dziewczyna z okienka pękła trzeciego dnia, na osiem godzin przed odjazdem moskiewskiego ekspresu:
- Proszę zawołać tu tego obywatela w czarnej kurtce - powiedziała nieoczekiwanie. Obywatel w czarnej kurtce na imię miał Żora.
- Niech się pan, nie obawia Żora tak jakby pracuje z nami - rzekła tajemniczo dziewczyna.
7.
Żora i Sania mają na dworcu "biuro". Stoją zwykle przy parapecie w hallu kasowym, rozmawiają przez komórki, sprawdzają rozkłady jazdy i rozwiązują sprawy nierozwiązywalne.
- A więc o co chodzi? - zapytali.
- Za tydzień, najpóźniej w piątek rano muszę być w Moskwie i chcę tam pojechać koleją Transsyberyjską.
- Trudna sprawa, bo w zasadzie nie ma biletów - podrapał się w głowę Sania - Ale nic się nie martw. Przyjdź za cztery godziny, a my coś wymyślimy.
Po czterech godzinach Żora i Sania mieli jeszcze bardziej zafrasowane miny: - Jest tak. Wojsko ma stałą rezerwację do Moskwy. Dwie godziny przed odjazdem rezerwacja przepada, ale nie dziś! Kwadrans temu żołnierze wzięli bilety!
- Czyli nie jadę?
- Jedziesz oczywiście - odpowiedzieli chórem Żora i Sania - Dwie godziny po ekspresie do Moskwy, jedzie ukraiński pospieszny do Charkowa. Na pośpieszny też nie ma biletów, ale mamy tam znajomego konduktora. Weźmie cię na gapę. Przejedziesz się w "płackarcie" w najtańszym wagonie. W Omsku przesiądziesz się na pośpieszny do Moskwy i jak Bóg da zajedziesz do naszej pięknej stolicy w piątek o 6.30. Pasuje?
Pasowało. Jako, że jechałem bez biletu Żenia z Sanią uprzedzili mnie, że mam się nie upijać do nieprzytomności, nie wdawać w bójki i na przystankach nie leźć w oczy milicji.
Po namyśle i omówieniu ceny, przystałem na warunki. O godzinie 0.30 czyli o 17.30 czasu moskiewskiego zostałem oddany w ręce konduktorów Aleksandra i Anny. Po 15 minutach, pociąg powoli ruszył w ciemność, na północ w kierunku Chabarowska.
8.
Na Dalekim Wschodzie pociąg wolno przebijał się przez zieloną tajgę
i rzekę Ussuri. Mijaliśmy obozy pracy dla więźniów, resztki archipelagu Gułag, zapomniane wsie. Na małych stacyjkach stare kobiety podbiegały do okien i drzwi pociągu: - Proszę kupcie pierożki albo samsę. Świeże belasze. Kupcie, niedrogo.
Wielu ludzi żyje tu głównie z tego co uda im się wcisnąć podróżnym. Domowe wypieki, wędzone ryby. W Wiaziemskiej przed Chabarowskiem peron zastawiony jest czerwonym kawiorem. Kilogram za 900 rubli (90 złotych). Taka cena możliwa jest tylko u kłusowników. Ale patrole milicyjne przechadzały się obojętnie.
- Nic się nie bój - mówiła handlarka pokazując na mundurowych - To przecież nasi chłopcy.
Za Chabarowskiem pociąg odbił na zachód, przez Amur, w kierunku Birobidżanu, stolicy Żydowskiego Obwodu Autonomicznego. W Obłuczije po przejechaniu ponad tysiąca kilometrów zobaczyłem pierwsze krowy na pastwisku oraz tablicę ostrzegawczą umieszczoną na dworcu: "Siadanie na torach, grozi niebezpieczeństwem".
9.
Pociągi wyładowane ogromnymi pniami najcenniejszych drzew parły w kierunku Chin.
- Ile drzewa! - zadumał się Wiktor Wiktorowicz, popalając papierosa.
- Pełny skład - potwierdziłem.
- Rozkradają matkę Rosję, gnoje - ciągnął.
- Jacy gnoje?
Wiktor Wiktorowicz pomyślał, ale zmilczał pytanie: -… zielono, liście, prawie lato - powiedział na odczepnego.
Zbliżaliśmy się do Czity. Krajobraz zrobił się pagórkowaty. Łagodne stoki, rzeki srebrzące się w dolinach. Pięknie dopóki nie widać niechlujnej, nieuważnej, bezwzględnej dla natury ręki człowieka.
Ot, wymieniali robotnicy słupy elektryczne. Stoją betonowe, eleganckie i świeżutkie. A stare? Stare tuż obok, pozostawione same sobie. Niektóre chylą się do ziemi, niektóre już upadły. Druty walają się po ziemi, czyhając na nieuważne zwierze, czy na zbłąkanego wędrowca.
Albo most kolejowy. Elegancki, pomalowany, nowiuteńki. Jego poprzednik, zardzewiały, poskręcany w sto paragrafów leży obok. Porzucony na brzegu rzeki. Nikt go nie chce, nikomu nie potrzebny.
Tak samo z drzewami. Dziesiątki z nich leżały i gniły. A niestrudzeni drwale wciąż rąbali nowe.
- Musi pan pamiętać, że w Rosji nie było nam dane poznać co to własność prywatna - tłumaczył zadumany Wiktorycz - Wszystko było wspólne, czyli niczyje.
10.
Noc. Czytam "Wyspę Sachalin" Antona Czechowa. Jego zapiski z podróży przez Syberię na Daleki Wschód:
"Wieczorem ziemia zaczyna przemarzać i błoto zmienia się w grudki. Wóz skacze, grzechocze i śpiewa na różne głosy. Zimno! Ni domu, ni człowieka… Nic nie porusza się w ciemnym powietrzu, nie wydaje żadnego dźwięku. I tylko słuchać, jak stuka wóz o zmarzłą ziemię i kiedy zapalasz papierosa, koło drogi z szumem zrywają się rozbudzone ogniem dwie - trzy kaczki…".
Minęło prawie 120 lat, ale tu niewiele się zmieniło.
11.
Trzeciego dnia rano nowina, która wisiała w powietrzu od początku podróży. Rezerwa się schlała i zrobiła dym. Sasza pobił się z Walerą. Ucierpiała szyba w tamburze między wagonami i dwaj bokserzy. Sądząc po podbitym oku Sasza przegrał nieznacznie, bo Walera miał tylko rozwaloną wargę.
Wyszli na dworzec w Ułan - Ude, stolicy Buriacji (gdzie w charakterze pomnika stoi największa głowa Lenina na świecie) - już w najlepszej zgodzie.
- Wiesz co Sasz?
- No?
- Wódkę by kupić. Nudno jakoś!
Sasza i Walera mieli po dwadzieścia lat, zniszczoną cerę, popsute zęby - tak jak wielu ich rówieśników. Wóda drąży Rosję jak robal - mężczyźni umierają tu tuż po 60. Na zachodzie faceci, żyją o 15 lat dłużej.
12.
- Ruski bez wódki nie może żyć. Wódka zgubi Rosję - tak mówił mi Usman, "starszy" Tadżyków. Usman był muzułmaninem. Dla niego pijany mężczyzna był wstydliwym widokiem.
Za to dla Aleksandra naszego bort prowadnika sam Usman i reszta Tadżyków to "stworzenia" godne pogardy. Aleksander nie lubił, kiedy Tadżycy modlili się w "jego wagonie" albo kiedy rozmawiali w dari. Wychodził wtedy z kanciapy i krzyczał: - Ciszej mi tu!
Tadżykowie milknęli potulnie, ale bort prowadnik, długo jeszcze burczał pod nosem o czurkach, czarnodupcach, żółtkach i Żydach, którzy przyjeżdżają rozkradać kraj: - Nie wpuszczać by ich tu za żadne skarby. Zgubią, zgubią Rosję - mamrotał pod nosem.
Czurki - to pogardliwe określenie mieszkańców środkowej Azji. Czarnodupcami określa się przyjezdnych z Kaukazu.
Smutne, że nie tylko "bort prowadnicy", a nawet intelektualiści używają w Rosji tych określeń. Kiedyś moja moskiewska znajoma, humanistka z tytułem naukowym opowiedziała mi, że właśnie zwymyślała od "czarnodupców" faceta, który zajechał jej drogę.
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Nie mam pojęcia, samo mi się wyrwało - tłumaczyła ze wstydem.
14.
Największe jezioro świata. Z Pawłem - który także jedzie bez biletu - kupujemy wędzone omule - ryby, które występują tylko w Bajkale i flaszkę. Pociąg jedzie nad samym jeziorem. Po drugiej stronie ośnieżone szczyty Chamar- Daban. Woda stalowa, potem różowieje w zachodzącym słońcu. Drugi brzeg ginie. Widok imponujący. Pijemy bez słowa.
Za chwilę pociąg zacznie wspinać serpentyną torów się na przełęcz Adrianowską. Za plecami zostaje stacja Sludianka, gdzie w 1866 roku walczyli polscy zesłańcy, w zapomnianym powstaniu zabajkalskim.
Usman patrzy na nasze prycze i z dezaprobatą kręci głową.
15.
Czwartego dnia w nocy przejeżdżamy Irkuck. Przyroda robi się swojska. Łagodne pagórki, lasy brzozowe przemieszane z sosną. Jakbym za chwilę miał pójść z rodzicami na grzyby. Na stacji Ałzamaj powiało globalizacją. Stoją dwie lodówki z napojami. Jedna z napisem pepsi, druga z napisem coca-cola. Widać, że nawet tu największe koncerny nie odpuszczają.
Przez całą drogę mijamy cysterny z wytartym napisem Jukos - kiedyś potentat naftowy został brutalnie przejęty przez państwo. Dziś jego potęga jest tylko wspomnieniem. Majątek przejęła państwowa Rosnieft. Szef koncernu Michaił Chodorkowski został skazany na 8 lat więzienia za defraudacje finansowe i posłany do łagru w Krasnokamieńsku, koło Czity, przez którą przyjeżdża Transsib. Dziś Chodorkowski jest znów w Moskwie, od marca toczy się jego drugi proces.
Zaraz po pierwszym wyroku rozmawiałem z jego matką Mariną: - Misza nie wyjdzie, dopóki rządzi Putin - mówiła mi zrezygnowanym głosem stara kobieta.
16.
"Duma nasza robotnik parowóz,
dzięki tobie nasz gród tak rósł i rósł
I dobrze, żeś stanął na piedestale,
Wizytówką Ilińskiej będziesz już stale"
Taką odę do parowozu przeczytałem na stacji Ilinskaja.
W Krasnojarsku hasło było inne: "Czyste perony, dziełem naszych rąk".
17.
Następnego dnia, w Nowosybirsku wysiadła brygada z Tadżykistanu. Zniknął także Wiktor Wiktorowicz, po swojemu, bez pożegnania. Zamieniła ich para starszych ludzi w wnuczką.
Dziadek zaczął oprowadzanie od przedziału bort prowadników: - Tu mieszkają nasi dowódcy kochanie - tłumaczył.
Za Nowosybirskiem - między Irtyszem, a Obem, rozpoczął się najbardziej płaski, stepowy i nudny odcinek trasy. Omsku czekała mnie przesiadka, na luksusowy pociąg firmowy do Moskwy, gdzie czekało na mnie miejsce w coupe.
Na dworcu w Omsku, przyjemna niespodzianka - Dzień Pasażera. Skargi można składać bezpośrednio do naczelnika stacji.
18.
Pociąg firmowy wzruszył mnie. Tylko 36 miejsc w wagonie. 4 osobowe przedziały. Pani bort prowadnica, przypominała raczej stewardessę. Zrobiona na mokrą Włoszkę, z różowymi spinkami wyglądała jak żywa reklama rosyjskich kolei. Na każdym dworcu oglądali się za nią chłopcy. Roznosiła herbatę do przedziałów i zwracała się do wszystkich per "wy". Pełna demokracja i liberalizm.
Nie mogłem uwierzyć, że w toalecie jest odświeżacz do powietrza.
- Podróżuję jak perski szach - zadzwoniłem do Pawła, żeby mu się pochwalić.
Po kilku godzinach pożałowałem. Pasażerowie toczyli nudne rozmowy o fakturach na setki tysięcy rubli, nieruchomościach i nowych samochodach.
Pod wieczór dwaj najwięksi biznesmeni zajmujący miejsca 35 i 36 spili się szkaradnie. Jeden upadł nawet z górnej półki na twarz, czym wystraszył małoletnią pasażerkę podróżującą z mamą w tym samym przedziale.
Stewardessa wezwała kierownika, a kierownik wyrzucił pijaków na pysk.
Już słyszę Wiktora Wiktorowicza, który mówi z przekąsem: - I masz pan tę swoją demokrację!
Męczyłem się przez cały dzień: Perm, Kirow, Władimir. Nawet nie zauważyłem, jak mignęły podmoskiewskie Pietuszki.
***
Po 154 godzinach podróży, byłem na miejscu. Pociąg wolno wtoczył się na Dworzec Jarosławski. 6.30 - punktualnie, co do minuty. Wyszedłem na plac Trzech Dworców. Piękna Moskwa! Oblana majowym słońcem, syta i bogata. Jakbym przyjechał do jakiegoś, zupełnie innego kraju.
*Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.