Rachela Nurmann i Janusz Suraliński mają żydowskie korzenie. Ona mieszka w Tampie na Florydzie, on w Polsce. Najprawdopodobniej są rodzeństwem. Ich historię opisał nowojorski "Nowy Dziennik".

Reklama

Choć spotkanie po tak długim czasie zakrawa na cud, doszło do niego zupełnie prozaicznie. Janusz dawno stracił nadzieję, że po tylu latach uda mu się znaleźć kogokolwiek ze swej żydowskiej rodziny, kto przeżył obóz koncentracyjny. Był prawie pewny, że zginęli nie tylko rodzice i trzej bracia, ale także jedyna siostra - Rachela. On sam cudem uniknął transportu do obozu, przeżył wojnę ukrywany przez Polaków. Wychował się w polskiej rodzinie jako adoptowane dziecko.

Jednak kilka miesięcy temu, namówiony przez znajomego, zdecydował się zamieścić ogłoszenie w żydowskiej gazecie, która ukazuje się w całych Stanach. Jak mówi, chciał mieć spokojne sumienie. "Znajomy był świadkiem cudownego odnajdywania się ludzi po latach i prowadził tego typu sprawy" - opowiadał Suraliński reporterce "Nowego Dziennika".

>>>Niemcy pomogą uratować obóz Auschwitz

Do anonsu dołączył zdjęcie z lat dzieciństwa. Na ogłoszenie odpowiedziała tylko jedna osoba - Rachela. Gdy zadzwoniła, była tak wzruszona, że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Dlatego z Januszem rozmawiał jej znajomy. "Przez kilka następnych dni żyłem jak w jakimś transie, usiłując przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów sprzed 70 lat. Pamiętałem tylko, że moja starsza siostra miała jasne warkocze, było wtedy gestapo i psy strasznie ujadające... A potem nic już nie pamiętałem - miałem wtedy przecież tylko cztery lata" - mówi Janusz, który wówczas miał na imię Mendele.

czytaj więcej



Reklama

Dokładnie takie same szczegóły zapamiętała Rachela. W pamięć wrył się jej obraz chłopca z kręconymi blond włosami. "Tak strasznie się starałam, żeby go nie zgubić, i ciągle trzymałam go za rękę. Jednak podczas transportu do obozu nagle straciłam go z oczu. Szukałam go wszędzie, ale wszelki ślad po nim zaginął. Pytałam mamę, gdzie on jest i płakałam po nocach. Straciłam potem wszelką nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze go zobaczę" - relacjonuje Rachela, która przeżyła obóz pracując w krematorium. "Zmuszano mnie do pracy przy paleniu zwłok. To, co tam widziałam, pozostanie mi w pamięci do końca życia" - dodaje. Koniec wojny zastał ją w Niemczech. Tam uwolnili ją amerykańscy żołnierze.

Dwa miesiące temu Janusz przyleciał na Florydę. Był tak zdesperowany, by zobaczyć siostrę, że bilet do Stanów Zjednoczonych kupił za pożyczone pieniądze. "Całe życie spędziłem na poszukiwaniu swojej tożsamości. Gdy tylko dowiedziałem się, że rodzice adoptowali mnie w czasie wojny, pragnąłem dowiedzieć się czegoś o swojej rodzinie i pochodzeniu" - tłumaczy.

Jednak kiedy pierwsze wzruszenia minęły, oboje zaczęli zastanawiać się, czy rzeczywiście są rodzeństwem, czy to, że ich relacje się zgadzają, nie jest tylko przypadkowym zbiegiem okoliczności. Dzieci Racheli zaproponowały wówczas, by oboje poddali się badaniom DNA. Tak też zrobili – wyniki mają być znane w najbliższych tygodniach.

"Serce by mi chyba pękło, gdybym się dowiedziała, że Janusz nie jest moim bratem. Tak się ucieszyłam i dziękowałam Bogu, że się znalazł, że mogłam go jeszcze zobaczyć" - ekscytuje się Rachela.

Jej brat do sprawy podchodzi bardziej racjonalnie. "Nie dbam o wyniki testów. Przeżyłem wojnę, samotność i strach. To wszystko przeżyła również Rachela. Byliśmy tam razem, w tym samym miejscu i czasie. Nieważne, co pokażą te badania. Ona na zawsze pozostanie dla mnie siostrą" - mówi Janusz.