Pamiętacie profesora Gąsowskiego z "Szatana z siódmej klasy"? Najsłynniejszy matematyk w literaturze polskiej słynął z wymyślnego systemu sprawdzania stanu wiedzy podopiecznych, który polegał na typowaniu nieszczęśników wywoływanych do tablicy na podstawie kombinacji numerów z dziennika lekcyjnego. Wiele wskazuje na to, że wkrótce wyczyny belfra z kultowej powieści Kornela Makuszyńskiego będą fantastyką na równi z bajką o żelaznym wilku. Ministerstwo Edukacji wydało bowiem rozporządzenie, które zwalnia nauczycieli z obowiązku prowadzenia dzienników lekcyjnych. Zamiast tego resort dopuszcza możliwość używania ich elektronicznych odpowiedników. W przyszłości jeden z, wydawałoby się, nieśmiertelnych atrybutów szkoły odejdzie do lamusa. Upłynie chyba jednak sporo wody w Wiśle, zanim e-dziennik stanie się akceptowanym przez wszystkich zainteresowanych artykułem powszechnego użycia. - Powstanie e-dzienników można porównać do przewrotu kopernikańskiego. Komputeryzacja jest nieunikniona, bo znacznie ułatwia pracę - entuzjazmuje się satyryk Krzysztof Skiba. - Fakt, że dzienniki przeniesione będą do internetu, wcale mnie nie dziwi. Każda dziedzina życia musi podążać za zmianami - dodaje aktor Maciej Stuhr.
Pisarz Eustachy Rylski jest sceptyczny: "Pomysł mi się nie podoba. Przecież nie można całego życia przenieść do internetu! Poza tym to się wydaje technicznie niemożliwe, wiele regionów Polski nie ma jeszcze dostępu do sieci".
Bat na leserów
Elektroniczny dziennik znacznie różni się od tradycyjnego. Największym novum jest to, że pozostaje dostępny przez okrągłą dobę. Rodzice na bieżąco będą mogli sprawdzać oceny i frekwencję na zajęciach, a nawet grafik planowanych klasówek. Będą też mieli ułatwiony kontakt z nauczycielami - za pomocą poczty elektronicznej. Pomysłodawcy uważają, że e-dzienniki staną się narzędziem w walce ze szkolnymi leserami i wagarowiczami. Zdania na ten temat są jednak podzielone. Wiele osób uważa, że to początek dehumanizacji polskiej szkoły.
"To jakaś fascynacja nowością, która mam nadzieję, że minie" - przekonuje Eustachy Rylski. Przestajemy ze sobą rozmawiać, przerażające są takie historie, kiedy koleżanki z pracy, które siedzą w jednym pokoju, porozumiewają się za pomocą komunikatorów internetowych! I tak może być też z rodzicami, skoro będą mogli śledzić oceny swojej pociechy w sieci, nie będą mieli po co rozmawiać z dziećmi!
"W ogóle uważam, że oceny to idiotyczny wymysł, sprowadzanie człowieka do numeru. Jeżeli oceny znajdą się teraz w internecie, proces nauczania stanie się jeszcze bardziej odhumanizowany" - dodaje reżyser i pisarz Maciej Wojtyszko. Krytycy e-dziennika wątpią też w bezpieczeństwo nowego nośnika szkolnych cenzurek. Uczniowie na pewno nie zrezygnują z prób sforsowania zabezpieczeń. Łatwo przewidzieć, że szkolne serwery staną się obiektami ataków małoletnich hakerów, którzy w ten sposób zechcą podreperować sobie semestralny bilans lub świadectwo podsumowujące kolejny rok nauki.
Polski mistrz Europy
Również nauczyciele powątpiewają w użyteczność wynalazku, tym bardziej że polski dziennik lekcyjny ma opinię najlepszego dokumentu tego typu w Europie. "Jest przejrzysty, łatwy w użyciu, w ciągu kilku chwil daje nauczycielowi pełną informację o dokonaniach nie tylko pojedynczego ucznia, ale całej klasy. Żeby mieć taką wiedzę, pedagog w angielskiej szkole musi dysponować wieloma plikami dokumentów" - mówi warszawska nauczycielka fizyki, Ewa Klinger.
Tradycyjny dziennik to także fascynujący dokument czasu i pamiątka po ludziach, którzy go prowadzili.
"Dzienniki, jako dokumenty urzędowe, są przechowywane w szkolnych archiwach" - mówi Anna Kowalczyk, grafolog z Łodzi. "Przynoszą wiedzę nie tylko o tematach lekcji, lecz także o charakterze ludzi, którzy je prowadzili. Wszystkie wpisy były przecież robione odręcznie. Wraz z wprowadzeniem e-dzienników ten element prawdy o polskiej szkole bezpowrotnie stracimy".
Zniknie też blisko stuletnia tradycja. Zdaniem Henryka Sowińskiego, wieloletniego dyrektora Liceum Ogólnokształcącego im. Władysława IV w Warszawie, papierowy dziennik lekcyjny jest używany w niemalże niezmienionej formie od międzywojnia. "Na przestrzeni lat okresowo modyfikacji ulegał format i wielkość niektórych rubryk. Na przykład w czasach PRL w dziennikach figurowały szczegółowe informacje o rodzicach uczniów" - wspomina.
Lekcyjny przedmiot pożądania
Najbardziej chyba jednak brak papierowego dziennika lekcyjnego odbije się na szkolnym rytuale. Zniknie aura tajemniczości, która go otaczała. Był jednym z najpilniej strzeżonych przedmiotów w szkole, żeby do niego zajrzeć, uczniowie musieli uciekać się do misternych sztuczek. "W moim liceum była afera z dziennikiem. Ukradł go kolega z klasy i utopił w Wiśle, ale ktoś go wyłowił z rzeki. Wszystkie oceny były jednak rozmazane. Ciekawe, że uczniowie chętnie porywali dzienniki, to dlatego, że ich treść była dla nas tajna. Nie wiadomo było, czy nauczyciel wpisał lufę z odpowiedzi, czy nie... Korzystaliśmy z każdej okazji, żeby do niego zajrzeć. W pierwszych ławkach siadywali specjaliści od czytania do góry nogami!" - wspomina Wojciech Mann.
Podobna afera wydarzyła się w szkole, do której chodził Krzysztof Skiba. "To było w ósmej klasie podstawówki. Do mojej klasy chodził pewien pechowiec, nazywaliśmy go Galik, który był zagrożony z kilku przedmiotów, więc w obawie o przyszłość tuż przed wystawianiem ocen dokonał rewelacyjnej akcji. Wieczorem, kiedy wszyscy rozchodzili się do domu, on poczekał, aż korytarz opustoszeje, i zostawił otwarte okno na parterze. Wcześniej przyuważył woźną, jak chowa klucz do pokoju nauczycielskiego pod hydrantem. W nocy wślizgnął się do budynku i wykradł wszystkie dzienniki z naszego rocznika oraz jednego niżej. Miało to uniemożliwić ciału pedagogicznemu odkrycie sprawcy. Zdobycz zapakował w plastikowy worek i wrzucił do Motławy. Następnego dnia wybuchł wielki skandal, a chłopak się przyznał. Ciągnięty za uszy poszedł z oficjalną delegacją, aby wskazać miejsce porzucenia zdobyczy. Niestety worek nigdzie nie wypłynął. Sprawa skończyła się tak, że nauczyciele tuż przed końcem roku zrobili milion klasówek, by móc wystawić nam oceny. Zastanawiali się, co zrobić z Galikiem. W ostateczności obniżono mu sprawowanie i powstawiano marne trójczyny, byle tylko pozbyć się go ze szkoły. Dzisiaj pechowy kolega jest wziętym inżynierem".
Sceniczny kolega Skiby Paweł "Konjo" Konnak uważa, że dziennik jest "fetyszem ściśle przywiązanym do ciała pedagogicznego". Trójmiejski satyryk i performer ubolewa, że zostanie zastąpiony przez elektronikę. - Powstanie z tego dydaktyczny Big Brother - podsumowuje. Nawet jeśli "Konjo" się myli, polska szkoła bezpowrotnie straci kultowy element swojej tożsamości.