Ośmioletni Kacper pojechał na kolonię po raz pierwszy. Kierowniczka kolonii, Urszula Wiesiołek twierdzi, ze chłopiec od początku sprawiał problemy. Bił kolegów, był agresywny. Kierowniczka powiedziała o tym podczas odwiedzin matce chłopca. Zasugerowała nawet, że może lepiej byłoby zabrać dziecko z kolonii, ale matka nie chciała psuć Kacprowi wakacji. Matka Kacpra zaprzecza rewelacjom kierowniczki i twierdzi, że podczas odwiedzin nikt z personelu nie zwrócił jej uwagi na zachowanie syna.

Reklama

24 sierpnia Kacper wpadł w szał podczas zajęć na boisku. Jak mówi kierowniczka, był tak agresywny, że troje dorosłych nie mogło go ujarzmić. W końcu chłopiec rzucił się na wychowawcę i uderzył go w nos. Wychowawcy, nie mogąc dać sobie rady z ośmiolatkiem, zawieźli go do szpitala psychiatrycznego w Lublińcu. Lekarze zatrzymali chłopca na oddziale. Jedna z lekarek zadzwoniła do matki Kacpra. Ta rzuciła słuchawką.

"Córka, gdy odebrała telefon była zszokowana. Nie wykluczam, że mogła przerwać połączenie. Jednak natychmiast z tym, co się stało, zadzwoniła do mnie" - mówi "Gazecie Wyborczej" dziadek chłopca. "Wsiadłem w samochód i pojechałem do Kalet. Córka musiała iść do pracy, a ja całą noc spędziłem w aucie przed szpitalem" - dodaje.

"Kacper przyznał, że owszem uderzył wychowawcę, ale przypadkowo, gdy ten złapał go mocno z tyłu za ręce, a on usiłował się wyzwolić z uścisku. Czy Pan wierzy, że ośmiolatek mógłby rzucić się na zdrowego dorosłego mężczyznę i go pobić?" - pyta dziennikarza dziadek chłopca. Mężczyzna jest przekonany, że nie było potrzeby, by odwozić Kacpra do szpitala, a wychowawcy zrobili to tylko, żeby ukarać dziecko.

Reklama

Innego zdania jest kierowniczka kolonii. Twierdzi ona, że chłopiec wymagał takiej pomocy, bo miał myśli samobójcze. Kacper miał powiedzieć, że nie chce mu się już żyć. Urszula Wiesiołek poinformowała szkołę o szpitalnym incydencie Kacpra. "Dziś trochę żałuję, że nie byłam bardziej stanowcza i nie odesłałam tego chłopca wcześniej do domu" - mówi "Wyborczej" Wiesiołek.

Kierownik oddziału psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży w Lublińcu, Marek Paluch mówi, że umieszczenie Kacpra w szpitalu bez zgody rodziców nie jest nadużyciem. "Pozwala na to ustawa o ochronie zdrowia psychicznego. Chłopiec miał myśli samobójcze, potrzebna była obserwacja" - mówi. Jednak Paluch dodaje, że chłopiec był spokojny i wypuszczono go na drugi dzień, bo nie stwierdzono, by miał myśli samobójcze.

Matka Kacpra ma pretensje do wychowawców, a nie do lekarzy. Kobieta zabrała chłopca ze szpitala. Nie wrócił już na kolonie. Złożyła już zawiadomienie do prokuratury w Częstochowie. Chce, by śledczy zbadali, czy personel przekroczył swoje uprawnienia.