Barbara Kasprzycka: Ciężko się do pana dodzwonić.
Janusz Palikot: Od kilku godzin bez przerwy ktoś dzwoni, ja rozmawiam, a sygnał jest taki, jakbym nie chciał odebrać telefonu.

Dzwonią z gratulacjami?
Pół na pół - z gratulacjami i z krytyką. Jak wysiadałem dziś z taksówki, wyskoczył jakiś mężczyzna z samochodu ze słowami: "Bardzo dobrze jej [posłance Gęsickiej] pan powiedział!".

Reklama

Nie żałuje pan, że się nie ugryzie czasem w język?
Ja przecież nie użyłem wulgarnego określenia. Słowo "prostytucja", a tym bardziej "prostytucja polityczna" nie jest obraźliwe. Obraźliwe jest "kurwa". "Prostytucja" to słowo opisowe.

Nie chciałabym być niegrzeczna, ale gdyby ktoś o pana żonie tak opisowo powiedział?
Jeśli zachowałaby się tak jak Grażyna Gąsicka, czyli zrobiła coś dla korzyści politycznej, a nie dla sprawy. Bo prostytucja to robienie czegoś dla korzyści. Gąsicka, co do której miałem przekonanie, że jest merytoryczna i co do której byliśmy jako opozycja najmniej krytyczni, nagle dla korzyści politycznych manipuluje danymi. Całą swoją ministerialną cnotę wystawiła na szwank, podając nieprawdziwe dane. To nie było zwykłe kłamstwo. Kłamać może rzecznik prasowy. Ktoś o takiej pozycji jak Grażyna Gąsicka wystawia swój autorytet na szwank ze stratą dla wszystkich, dla Ministerstwa Rozwoju Regionalnego. No to jak to nazwać?

Reklama

Czy pan się prostytuuje pisząc na blogu o orientacji seksualnej Jarosława Kaczyńskiego? Bo robi pan to dla korzyści politycznej przecież.
Nie robię tego dla korzyści - bo jaką mógłbym mieć z tego korzyść?

Wszyscy dziś o panu mówią.
Co to za korzyść? Więcej kłopotu niż pożytku.

Nie lubi pan być znany?
Jest mi to obojętne.

Reklama

Czemu więc miało służyć to roztrząsanie prywatnego życia konkurenta politycznego?
Przede wszystkim zaczęła to Nelli Rokita. To ona w zeszłym tygodniu powiedziała - ni z gruchy, ni z pietruchy - że gdyby Jarosław Kaczyński był kobietą, to byłoby mu lepiej być z mężczyzną. To jest posłanka PiS i stawia publicznie taką kwestię! O co jej chodzi? Przecież mogła powiedzieć normalnie, że Jarosław Kaczyński, który jest mężczyzną, lepiej by funkcjonował gdyby był z kobietą. A ona to odwraca, coś sugeruje.

Ale jakie to ma znaczenie? Po co pan to drąży?
Niech sobie pani wyobrazi, że Jarosław Kaczyński jest gejem i ukrywa tę informację, a jest przywódcą formacji narodowo-katolickiej. Czy to jest uczciwe wobec jego wyborców?

To panu tak leży na sercu?
To jest element jakości życia publicznego.

Ale pan to napisał w formie czystego ekscytowania się cudzą intymnością.
Gdyby było powszechnie wiadomo, że Jarosław Kaczyński miał jakieś kobiety, z jakimiś się go widywało, to można by mnie posądzać o jakąś manipulację albo o działanie motywowane osobistą niechęcią. Ale Jarosław Kaczyński pozostaje pewnym znakiem zapytania. I pół biedy, gdyby to był polityk lewicowy, ale prawicowy? Były premier? Szef opozycji? Gdybym się dowiedział, że ma określone skłonności uznałbym, że trzeba inaczej patrzeć na różne jego wypowiedzi, na polityczny program.

Pana zdaniem o politykach mamy prawo wiedzieć wszystko?
Tak. Powinniśmy mieć wobec nich znacznie wyższe wymagania niż wobec zwykłych obywateli.

Jeśli już musiał pan o tym pisać, to mógł pan to zrobić trochę delikatniej, bez ośmieszania pytaniami: "Czy Kaczyński jest kobietą?". Trudno uwierzyć w szlachetne motywy.
Szokuje mnie, że kiedy Nelli Rokita mówi to, co mówi, to pani nie szokuje, a jeżeli ja ją cytuję i dodaję tylko kilka uwag, to pani jest oburzona. Może więc nie chodzi o sprawę, ale o to, że to ja napisałem?

Wszyscy wiemy, że Nelli Rokita nie wychowała się w Polsce i czasem w dziwaczny sposób buduje wypowiedzi. A pan włada polszczyzną biegle. Doskonale pan wie, że ona się przejęzyczyła.
Nie wiem, czy się przejęzyczyła. Jeśli tak, mogła wydać jakieś oświadczenie wyjaśniające, a miała na to czas. Powtarzam wreszcie, że jestem człowiekiem tolerancyjnym i nie przeszkadza mi, że ktoś jest innej orientacji seksualnej. Dałem temu kiedyś wyraz wkładając koszulkę z napisem: "Jestem gejem" - w obronie mniejszości przed atakami PiS. To wymagało pewnej odwagi, ale zrobiłem to w obronie wartości. Dlatego nie miałoby dla mnie znaczenia, gdyby się okazało, że ten czy inny polityk ma odmienną orientację. Tym niemniej widziałbym coś fałszywego, gdyby miało się okazać, że przywódca formacji narodowo - katolickiej ma inną orientację i ukrywa ten fakt.

Dzwonił już do pana Donald Tusk w tej sprawie?
Chyba nie. Ale mówiąc szczerze, miałem tyle połączeń, a jego numer wyświetla się jako zastrzeżony, że nie mam pewności. W każdym razie, nie rozmawiałem z nim.

Spodziewa się pan reprymendy?
Chyba tak. Hałas jest wokół tej sprawy bardzo duży i na pewno coż mnie czeka.

Ale ma pan to ryzyko wkalkulowane?
W jakimś sensie tak, bo ja nie muszę być politykiem. Jeśli nawet najsurowsze kary mnie spotkają to trudno. W swoim przekonaniu robiłem to, co należało zrobić. Jeżeli to nie zostanie zaakceptowane - trudno. W tym sensie jestem bezkompromisowy, mogę ponieść wszystkie osobiste konsekwencje.

Słyszał pan, że Platforma pana wypuszcza żeby odwrócić uwagę od kryzysu gazowego i wakacji premiera w Dolomitach?
To stary manewr i bardzo sprawny zabieg socjotechniczny, bo jak mi się przyczepi taką etykietę nieautentyczności, to jest to cios w splot słoneczny. Bo ja mam zwolenników właśnie dlatego, że mówię to, co myślę i nie jestem w tym interesowny, tylko prawdomówny. Tymczasem z nikim nie rozmawiałem na temat tego wpisu na blogu, spodziewam się w tym tygodniu kłopotów z jego powodu.

I nie konsultuje pan swoich ruchów z firmą PR?
Nie. Ale nie chcę skłamać mówiąc, że z nikim na ten temat nie rozmawiam. Rozmawiam ze znajomymi i przyjaciółmi. Akurat nie na temat ostatniego wpisu, ale często mi się zdarza rozmawiać z Andrzejem Olechowskim, Markiem Komorowskim, Jackiem Prześlugą. Ale to nie są ludzie, z którymi mam jakąś umowę. To są po prostu osoby, z którymi rozważam różne sprawy.

Prostytucję też pan z nimi rozważał?
Akurat nie. Zadzwonili do mnie post factum mówiąc, że niepotrzebnie użyłem tego słowa, bo przykryłem nim jedno z lepszych moich wystąpień.