Stokłosa ukrywa się i czeka na list żelazny. Sąd ma zdecydować o tym już w poniedziałek. Dla żony Stokłosy, z którą rozmawiał DZIENNIK sprawa jest prosta - jej mąż jest czysty.

"Chodzi o wywrócenie firmy" - przekonuje Anna Stokłosa. Z akt sądowych, do których dotarliśmy, wynika jednak co innego. To dokumentacja sprawy przeciwko urzędnikom resortu finansów.

W zeszłym roku wybuchła gigantyczna afera w Ministerstwie Finansów. Do aresztu trafiło siedem osób. Nielegalnie umarzali podatki w zamian za łapówki. Jedną z osób, która miała korzystać na tym układzie, był Henryk Stokołosa, wieloletni senator, mulitimilioner.

Akta opisują, w jaki sposób funkcjonował korupcyjny proceder. Byłego senatora obciążają zeznania samych urzędników, a także Mariana J., który przez kilkanaście lat był doradcą podatkowym Stokłosy, a wcześniej dyrektorem pilskiej skarbówki.

"Mój mąż nigdy nie był w Ministerstwie Finansów" - zapewnia Anna Stokłosa. I ma rację, bo jak wynika z dokumentów, to urzędnicy przez wiele lat przyjeżdżali do posiadłości Stokłosów w Śmiłowie koło Piły i ośrodka szkoleniowego jego firmy Farmutilu w pałacyku w Pietronkach, koło Chodzieży. Latali samolotami senatora, biesiadowali, łowili ryby. Wyjeżdżali obładowani wędlinami, wódką i kopertami wypchanymi pieniędzmi.

Biba w Pietronkach

W aktach opisana jest jedna z korupcyjnych imprez w Pietronkach. Odbyła się 6 października 1999 r. Elżbieta Z. urzędniczka Ministerstwa Finansów świetnie zapamiętała tę datę i tę wytworną kolację w pałacowych wnętrzach. Tego dnia dostała kopertę, w której było 15 tysięcy złotych. Prezent od senatora.

Późnym wieczorem usłyszała pukanie do drzwi. On do mnie przyszedł do pokoju dyskretnie. To było intymne spotkanie - opowiedziała później w prokuraturze.

Bibę w pałacu dobrze zapamiętał też Marian J., doradca Stokłosy. Niedługo przed imprezą napisał w imieniu swojego szefa skargę na decyzję Izby Skarbowej w Pile, która wyliczyła zaległości podatkowe Farmutilu na 8 mln zł. Sprawa trafiła do Naczelnego Sądu Administracyjnego w Poznaniu.

Stokłosa zamierzał zrobić wszystko, aby skarga była skuteczna. Dostałem od niego wiadomość, że mamy się spotkać w dworku koło Chodzieży. Był już tam Stokłosa i księgowa z Farmutilu. Wkładała do koperty pieniądze. Dostałem od niej dwie koperty. Powiedziała, że mam to przekazać. Nie mówiła, o co chodzi i za co. Nie musiała, gdyż było to czytelne dla wszystkich. Powiedziała, że dla niego jest 20 tys. zł, a dla niej 15 tys. zł. Później przyjechał tam sędzia S. z panią Elżbietą Z. - zeznał przed prokuratorem Marian J.

Wieczorem wszyscy zasiedli do stołu w pokoju gościnnym. Przy kolacji rozmawiano o interesach - o skardze złożonej do NSA.

Z wypowiedzi sędziego S. wynikało, że wie, że skarga jest już u nich w NSA - powiedział prokuratorom Marian J. - On był wówczas prezesem [poznańskiego] sądu [administracyjnego]. Po kolacji, w obecności Stokłosy i księgowej, podszedłem do Elżbiety Z. i sędziego i dałem im koperty z pieniędzmi. Przyjęli je bez żadnego skrępowania. Dla Elżbiety Z. koperta była w ramach podziękowania za ściągnięcie tam sędziego S. Koperty były w kolorze szarym, średniego formatu. Pieniądze były w banderolkach bankowych, w nominałach po 100 i 50 zł. W każdej kopercie były dwa pliki banknotów.

Jak po tylu latach można pamiętać kolor kopert? - dziwi się pani Stokłosowa, gdy pytamy ją o te zeznania.

Paczka wędlin od Stokłosy

Według Mariana J. dwa lub trzy tygodnie później w dworku w Pietronkach doszło do kolejnej biesiady z Elżbietą Z. z ministerstwa i sędzią S. Sędzia znów dostał 20 tys. zł, a urzedniczka – kolejny raz 15 tys. zł. Sędzia poinstruował doradcę Stokłosy, aby przygotował pismo uzupełniające do skargi. Chodziło o wykazanie trudnej sytuacji finansowej Farmutilu.

Pół roku później, w maju 2000 r. Naczelny Sąd Administracyjny uznał, że skarga Stokłosy jest bezzasadna i że powinien zapłacić podatek. Był to jednak żal nad rozlanym mlekiem. Sąd rozpoznał skargę po okresie przedawnienia - urzędnicy z pilskiej skarbówki nie mieli szans ściągnięcia pieniędzy z Farmutilu.

Sędzia, S. dziś w stanie spoczynku, zaprzecza, aby brał pieniądze od Stokłosy. Sędziego obciążają jednak również zeznania jego byłej konkubiny Ireny G. Przyznała, że sędzia jeździł do Wągrowca - mieści się tam firma Finlex, należąca do Mariana J. Konkubina opowiedziała o domach, które sędzia wybudował swoim synom i o 20-kilogramowych paczkach z wędlinami, które przywoził do sądu kurier od Stokłosy. Wędlin było tak dużo, że Irena G. obdzielała nimi całą swoją rodzinę.

Czy w pałacu w Pietronkach popełniono przestępstwo? Tak twierdzi warszawska prokuratura, która poszukuje Stokłosy międzynarodowym listem gończym. Anna J., żona Mariana J., który pogrążył byłego senatora, całkiem inaczej interpretuje zeznania męża.

Sędzia dostał pieniądze od Stokłosy, ale nie wiadomo za co - powiedziała DZIENNIKOWI. - To nie była łapówka. Rozstrzygnięcie sądu było na niekorzyść Stokłosy. A że się coś przedawniło? To przecież nie z winy mojego męża. On jest ciężko chory i aresztu omal nie przypłacił życiem.

Marian J. nie chciał rozmawiać z DZIENNIKIEM. Prokuratorom żalił się, że Stokłosa płacił mu beznadziejnie.c Większe kwoty wydawał na łapówki niż na moje wynagrodzenie - zeznał.

Żal pani Anny
Interesy Stokłosy przejęła w grudniu 2006 r. jego żona Anna. Zbiegło się to z przełomem w śledztwie - właśnie wtedy zeznania obciążające Stokłosę złożył Marian J., jego najbliższy doradca od 1991 r. W styczniu zaczęła się zaciskać pętla wokół szyji biznesmana. Prokuratura wniosła o areszt, potem wysłała za nim list gończy. Stokłosa zapadł się pod ziemię. Od tej pory jest jak Latający Holender. bdquo;Widziano” go na Śląsku u lekarza, u dentysty w Berlinie, jego okrągła sylwetka przemknęła przed oczyma chłopa ze Śmiłowa, legenda głosi, że nadzorował nawet remont dachu w swoim domu, wydając polecenia przez komórkę. Ludzie w okolicy żartują, że został zutylizowany we własnych zakładach.

Anna Stokłosa niechętnie rozmawia z dziennikarzami. Po długich namowach zgadza się na spotkanie w firmie i opowiada o spisku uknutym przez niemiecką konkurencję. Przyjmuje nas w sali konferencyjnej. Na ścianach wiszą zdjęcia imperium Stokłosy wykonane z lotu ptaka. Anna Stokłosa sprawia wrażenie stanowczej, energicznej bizneswoman. Widać, że prowadzi interesy silną ręką.

Sprawa jest prosta, chodzi o wywrócenie firmy - mówi. - Przeżyłam pięć kampanii wyborczych, więc jestem zahartowana w boju. Mam dużą odwagę cywilną, nikt mnie nie złamie.

Anna Stokłosa nie ukrywa, że ma ogromny żal do Mariana J. Mój mąż miał do niego ogromne zaufanie - przyznaje. - Za duże. Marian J. miał swoją firmę, brał pieniądze od męża na dodatkowe wydatki. Brał kierowcę, samochód i jechał. On ma 70 lat, jest chory na cukrzycę. Dlatego zrobił wszystko, aby wyjść na wolność. Przygotowywano przedstawienie dla mediów. Mój mąż miał zostać wyprowadzony z firmy w kajdankach. Taki był plan. Ale gdy przyjechali tu policjanci w kominiarkach, męża nie było.

Na pytanie, gdzie jest Henryk Stokłosa, pada krótka odpowiedź: Za granicą.

Taki klimat

Prokuraturze powinno zależeć na zamknięciu śledztwa - mówi mec. Jacek Gutkowski, obrońca Stokłosy. - Szansę na sprawiedliwe osądzenie sprawy daje list żelazny.

Sprawą listu żelaznego dla Stokłosy Sąd Okręgowy w Warszawie zajmie się w poniedziałek. Oskarżeni o korupcję urzędnicy resortu finansów czekają na proces przed sądem rejonowym. Akt oskarżenia liczy 383 strony i zajmuje dwa tomy akt. Prokuratorzy z niezwykłą drobiazgliwością opisali przyjmowane przez nich łapówki - od wędzonych węgorzy poczynając, a na torbie foliowej ze 100 tys. zł kończąc.

Na trop Stokłosy śledczy wpadli przypadkowo. Sprawa zaczęła się banalnie - od skradzionego samochodu Volvo S80 zarejestrowanego na podstawie podrobionych dokumentów. Volvo dostał jako łapówkę urzędnik warszawskiej skarbówki. Po nitce do kłębka policjanci dotarli do gangu bdquo;Grafa” handlującego kradzionymi samochodami, wyłudzającego kredyty i przekupującego urzędników Ministerstwa Finansów. Jedną ze skorumpowanych urzędniczek okazała się 53-letnia Elżbieta Z. Gdy trafiła do aresztu, zaczęła opowiadać o wspólnym wyprawach do Śmiłowa z jej przełożonym i kochankiem Andrzejem Ż. Opowiadała o szkoleniach, które urzędnicy z ministerstwa organizowali dla księgowych Stokłosy oraz prezentach od senatora: koszach wędlin i 3-litrowych butelkach Smirnoffa.

Andrzej Ż. zwracał się do Stokłosy na ty - zeznała Elżbieta Z. - Za każdym razem Ż. mówił, że Stokłosa zaprasza go do siebie. Z reguły wyjeżdżaliśmy do Stokłosy w piątek po pracy. Powrót następował w niedzielę. Stokłosa raczej mało pił alkoholu, natomiast Ż. pił bardzo dużo.

W kwietniu 2006 r. Elżbieta Z. trafiła do aresztu. Śledczych zainteresowały jej opowieści o tajemniczej kopercie, którą jej przełożony Andrzej Ż. dostał od Stokłosy. W maju 2006 r. Andrzej Ż. został aresztowany w ramach akcji rozbijania gangu w Ministerstwie Finansów. Początkowo twierdził, że w kopercie od Stokłosy były foldery reklamowe Farmutilu. W końcu przyznał, że była również gotówka - 50 tys. zł.

W sierpniu 2001 r. w trakcie rozmowy Stokłosa zaczął mi wciskać zaklejoną żółtobrązową kopertę. Mówił, że jest w Ministerstwie Finansów sprawa i oczekuje, żeby została przyzwoicie załatwiona - przyznał w śledztwie Andrzej Ż.
W areszcie siedzi też Sławomir M., były dyrektor Departamentu Podatków Bezpośrednich Ministerstwa Finansów. Prokuratura twierdzi, że przyjął on od Stokłosy ponad 130 tys. zł łapówek.

Nie jestem niewiniątkiem i wcale nie próbuję się tak przedstawiać - napisał ostatnio w liście z aresztu Sławoimir M. - Mam jednak wiele powodów, aby sądzić, że jestem kozłem ofiarnym w walce organów ścigania ze Stokłosą.
Marian J. - doradca podatkowy Stokłosy, który go podrążył - jest na wolności. Narzeka, że klienci stracili do niego zaufanie. Podczas śledztwa zapewniał, że nigdy nie namawiał senatora do dawania łapówek.

Byłem zaufanym człowiekiem Stokłosy - powiedział. - Zawsze lojalnie wykonywałem polecenia, nawet te niegodziwe. To był mój błąd. Wtenczas były takie czasy, a szczególnie w Warszawie. Był taki klimat, że aby wywalczyć swoje prawa, trzeba było dać łapówkę. Stokłosa miał doskonałe rozeznanie i sam decydował o tym kiedy, komu i ile należy wręczyć. Był człowiekiem chytrym na pieniądze.

Imperium w rozkwicie

Wielkie Księstwo Pilskie - tak o włościach byłego senatora mówią ci, którzy za nim nie przepadają. Senator smród, król padliny - piszą od lat dziennikarze, a Stokłosa podaje ich do sądu. Drakula, zabójca Matki Ziemi - dodają ekolodzy, którzy od lat bezskutecznie walczą z odorem wydobywającym się z zakładów utylizacyjnych.

19 tysięcy hektarów ziemi, 500 hektarów stawów wypełnionych pstrągami i karpiami, dwa ogromne zakłady utylizujące odpady z rzeźni, zakłady mięsne, chlewnie, ferma indyków, zakłady drobiarskie, hodowla drobiu, dom gościnny Pasibrzuch z restauracją, lokalne radio i tygodnik, supermarkety - majątek Stokłosy szacowany jest na miliard złotych. Początki budowy imprerium były skromne. W 1982 r., wyrzucony z PZPR były dyrektor ośrodka wczasowego Henryk Stokłosa założył na terenie dawnej owczarni prymitywny zakład utylizacyjny zasilany kotłem ze starego parowozu. Maszyny obsługiwało sześć osób, z właścicielem włącznie.

Dziś firmy Stokłosy zatrudniają ponad 6 tysięcy pracowników. I jakoś sobie radzą, mimo że ich właściciel zniknął bez śladu.

Firma działa jak szwajcarski zegarek - zapewnia rzecznik Farmutilu Marek Barabasz.

Sprzedaż naszych wędlin nie spada - wtóruje mu Anna Stokłosa. - Nie mówię, że mój mąż jest ideałem, ale Farmutil to przedsiębiorstwo zbudowane przez geniusza finansowego.








































































Reklama