p

Maciej Nowicki: Obecność muzułmanów w Europie budzi dziś coraz większy niepokój. Nierzadko słychać głosy, że stanowią oni ogromne zagrożenie dla zachodniej cywilizacji i jeśli Europejczycy natychmiast nie zaczną działać, już niebawem ich kontynent przemieni się w Eurabię. Co powiedziałby pan np. Orianie Fallaci, która uważa, że głównym celem muzułmanów jest podbicie Zachodu?

Reklama

Tariq Ramadan: Powiedziałbym, że jest rasistką. Bo tylko rasistka może napisać, że muzułmanie w czasie swych modlitw unoszą zadki ku niebu. I że rozmnażają się jak szczury. Powiedziałbym też: "Rozmawiam z panią tylko po to, by wszyscy zrozumieli, że mówi pani rzeczy, których jedynym celem jest podtrzymanie strachu. Że starzeje się pani bardzo źle - w rytmie własnych lęków. I że dla nikogo nie jest dobre zamykanie się w wymyślonym świecie". Oriana Fallaci ma jednostronną i totalitarną wizję świata. Ta wizja jest znacznie bardziej niebezpieczna niż obecność muzułmanów na Zachodzie. To oczywiste.

Przez jednych uważany jest pan za "Lutra świata islamu", człowieka, który doprowadzi do reformy w świecie muzułmańskim. Inni twierdzą, że pana zamiary są co najmniej niejasne i że co innego mówi pan muzułmanom, a co innego Europejczykom. Chciałbym przypomnieć tu słynną debatę telewizyjną w roku 2003 z Nicolasem Sarkozym, głównym kandydatem na prezydenta Francji. Sarkozy nie wierzy w szczerość pana intencji i chciał wtedy pana zdemaskować. Dlatego zapytał, co sądzi pan o kamienowaniu praktykowanym w świecie islamu i zażądał, aby pan całkowicie potępił tę praktykę. Pan odpowiedział "nie" i zaproponował moratorium na kamienowanie. Dlaczego tylko moratorium, a nie całkowite zniesienie kamieniowania?

Reklama

Proszę posłuchać - debata telewizyjna z Sarkozym była dla mnie gigantycznym zwycięstwem. W ciągu trzech minut udało mi się powiedzieć coś, co dziś znane jest w całym świecie muzułmańskim, od Maroka po Indonezję. Rzuciłem międzynarodowy apel o moratorium na kamienowanie i karę śmierci, zaapelowałem, by natychmiast zaprzestać stosowania tych praktyk. Zazwyczaj prawda zwycięża powoli. Tymczasem ja w ciągu jednej audycji telewizyjnej zrobiłem więcej niż w ciągu długich lat walki. Dlaczego? Ponieważ udało mi się przemówić do świata muzułmańskiego z wnętrza tego świata. Trzeba sobie powiedzieć jasno - gdybym ja, szwajcarski muzułmanin żyjący w Europie, powiedział: "Żądam zakazania kar cielesnych i kamienowania, bo to urąga prawom człowieka i normom Zachodu", efekt byłby znacznie słabszy... To zainteresowałoby pana, Zachód i pewną liczbę umiarkowanych muzułmanów. Ale nie mogłoby zmienić świata. Zarówno kamienowanie, jak i kara śmierci są w tekście Koranu. Zaprzeczyć temu, co jest w tekstach, oznacza wyalienować się z muzułmańskiego świata raz na zawsze.

Porozmawiajmy o muzułmanach mieszkających na Zachodzie. W swojej najważniejszej książce, "Les musulmans d'Occident et l'avenir de l'islam" podkreśla pan nieustannie, że ich obecność ma dziś zupełnie inną formę niż przed 20 laty. Na czym polega zasadnicza różnica?

Na przestrzeni ostatnich lat widzieliśmy fenomenalne zmiany. Powodują je trzy czynniki. Pierwszy z nich to wyraźna przemiana mentalności najmłodszych generacji, ludzi, którzy swoje rodziny założyli już na Zachodzie. Oni chcą zostać tam, gdzie są. Europa, USA czy Kanada to jest dla nich "u siebie".

Reklama

Podczas gdy ich rodzice chcieli wyjechać i wrócić do kraju pochodzenia...

Właśnie. Rodzice przez wiele lat byli przekonani, że wyjadą. Zresztą ja także jako młody człowiek długo myślałem, że powrócę do Egiptu, z którego - jak pan wie - pochodzę. To bardzo istotny element mojej biografii. I kiedy wreszcie znalazłem się w Egipcie, natychmiast postanowiłem wrócić do Szwajcarii. Druga rzecz - najmłodsza generacja jest zazwyczaj lepiej wykształcona niż rodzice. Rodzice przyjechali do Europy w ramach emigracji ekonomicznej z Turcji, Pakistanu, Indii, Afryki Północnej. To byli ludzie bardzo biedni, zupełnie nieznający świata. Ich dzieci zostały wykształcone w Europie i mają znacznie bardziej złożony stosunek do własnego dziedzictwa. Potrafią być krytyczne w stosunku do kultury, z której pochodzą. Potrafią rozróżnić między tym, co kulturowe, a tym, co religijne...

W przeciwieństwie do poprzednich pokoleń rozumieją, że być Marokańczykiem czy Pakistańczykiem i być muzułmaninem to nie jedno i to samo...

Właśnie. Młodzi mają znacznie bardziej uniwersalistyczną wizję islamu - nie utożsamiają wszystkich zwyczajów z treścią religii. To stwarza pewne pole możliwości, ułatwia potencjalne reformy. Trzecia rzecz - mają znacznie lepszą świadomość własnego otoczenia politycznego i społecznego. Znają miejsce, w którym mieszkają, stają się obywatelami. W ciągu 15-20 lat dokonała się "cicha rewolucja" - muzułmanie wychodzą ze swoich gett, wychodzą z zamknięcia. Niestety mamy wielki kłopot, aby to dojrzeć. Nie rozumiemy pewnej bardzo ważnej rzeczy: że Europa całkowicie się zmieniła, ponieważ muzułmanie chcą stanowić jej część.

W czasie zamieszek na przedmieściach jesienią 2005 roku rozmawiałem z Jeremym Rifkinem, który powiedział mi: "To jak z Murzynami w Ameryce. Nie udało się ich zasymilować i dlatego Stany dziś kuleją. Uważajcie na to - integracja imigrantów jest dziś największym problemem Europy".

Myślę, że stało się coś dokładnie odwrotnego. To Francja nie zrozumiała swojej nowej rzeczywistości społecznej. Integracja kulturowa i religijna ludności muzułmańskiej jest faktem. Problem sprowadza się do zagadnień społeczno-ekonomicznych, które politycy za wszelką cenę starają się objaśniać za pomocą interpretacji etniczno-religijnych. A przecież chodzi tu o ludzi, którym odmówiono należnych im praw. Zamieszki na przedmieściach Paryża czy w Bradfordu nie mają nic wspólnego z islamem. Są wywołane przez kryzys na rynku pracy, bezrobocie, dyskryminację w przyznawaniu mieszkań socjalnych. Nie wolno tego "islamizować". To nie są problemy islamskie - napotyka je każdy inny obywatel. Interpretację etniczno-religijną stosuje się, ponieważ jest znacznie łatwiej łowić głosy, odwołując się do strachu przed islamistami, niż proponować nową politykę w kwestii przedmieść czy bezrobocia. Jest faktem, że ani lewica, ani prawica nie ma do zaproponowania żadnej prawdziwej polityki społecznej. Jedyna rzecz, którą proponuje Sarkozy, to "polityka bezpieczeństwa" - aby sprawić przyjemność klasom posiadaczy przerażonych zamieszkami. Połączona z dyskryminacją pozytywną - aby zrobić przyjemność dyskryminowanym.

Bardzo łatwo jest wyśmiewać efekty uboczne dyskryminacji pozytywnej. Jednak wielu Latynosom czy Murzynom w USA ona pomogła.

To nieprawda. Działa tylko jedno - polityka, która całkowicie kładzie kres dyskryminacji negatywnej. Proszę sobie przypomnieć gorzkie słowa Billa Clintona po zakończeniu rządów - o tym, że władza w USA sprawowana jest przez 1 proc. ludności. Oczywiście dyskryminowanym daje się jakieś okruszki. Ale tu nie chodzi o okruszki, tylko o prawdziwe obywatelstwo. Chodzi o to, by muzułmanie w Europie mogli nie tylko dzielić przestrzeń czy kulturę. Chodzi także o to, by mogli dzielić władzę. A brytyjska, francuska czy każda inna klasa polityczna nie ma na to żadnej ochoty. Właśnie dlatego interpretuje zjawiska społeczno-ekonomiczne w kategoriach etnicznych i religijnych - aby nie dzielić się władzą. I nie zajmować się rzeczywistością społeczną.

Pan mówi o dyskryminacji - trudno jej zaprzeczyć. Jednak faktem jest, że imigranci z innych kręgów kulturowych nie zawsze mają ochotę się integrować. Wystarczy przejechać przez przedmieścia jednej z europejskich metropolii - napotkamy tam niezliczoną liczbę etniczno-kulturowych grup; każda z nich uparcie akcentuje symbole swej odrębności...

Widzieliśmy to wraz ze wszystkimi falami imigracji. Także w przypadku Polaków, których obserwowałem w Szwajcarii. Jest rzeczą normalną, że ludzie, którzy emigrują, chcą zostać razem - aby się nawzajem chronić. To nie jest islamistyczne. Nie należy utożsamiać tego zjawiska ze wspólnotowym zamknięciem. To tylko pierwszy etap otwarcia na świat. A żeby się otworzyć, trzeba czasu.

Jednocześnie jest rzeczą oczywistą, że są grupy, które integrują się lepiej. I takie, które integrują się gorzej. Wróćmy jednak do "Les musulmans d'Occident et l'avenir de l'islam". Najważniejsza teza tej książki brzmi: to właśnie muzułmanie mieszkający na Zachodzie doprowadzą do przemiany całego świata islamu.

To bardzo ważne. Dziś po raz pierwszy dochodzi do dialogu między światem, w którym muzułmanie stanowią większość a muzułmanami Zachodu. Odpowiedzi, które my, muzułmanie Zachodu, przynosimy w obliczu wyzwań współczesności, są studiowane w Indonezji, Maroku czy świecie arabskim. To nie jest tylko mocna teza, obliczona na przykucie uwagi. Wracam właśnie z Maroka, dwa tygodnie wcześniej byłem w Pakistanie. I widzę, że dzieją się tam rzeczy bardzo interesujące. Najbardziej frapujący przykład to zagadnienie społeczeństwa obywatelskiego - mówi się o tym coraz częściej. Pojawiają się wewnątrz islamu ruchy, które chcą ponownie rozważyć status jednostki, przypisać jej większe znaczenie. Czy wreszcie kwestia kobiet - kiedy kilka lat temu mówiłem o feminizmie islamskim, byłem całkowicie sam. Dziś kwestia stała się wręcz modna. Odrzucając najbardziej restrykcyjne interpretacje tekstów, to właśnie w imię islamu kobiety domagają się zaprzestania pewnych dyskryminujących praktyk związanych z przemocą małżeńską, rozwodem, podziałem majątku, prawami rodzicielskimi...

Ewolucja, o której pan mówi, nie jest jednak żadną historyczną prawidłowością. Rozmawiamy we Francji, gdzie większość z pięciomilionowej populacji muzułmanów stanowią Algierczycy. Tak silna obecność algierskiej diaspory nie przekłada się jednak w żaden sposób na zmiany w ich kraju - w Algierii szaleje terroryzm, sytuacja polityczna jest znacznie gorsza niż w innych państwach Maghrebu...

Nie chodzi mi o zmiany polityczne - na nie dziś nie możemy liczyć. I ma pan rację, podkreślając, że przyszłość będzie bardzo trudna. Z jednego powodu: muzułmanie Zachodu nie zdobyli jeszcze wystarczającej wiarygodności religijnej. Co sprawia, że kiedy mówią, są postrzegani jako ci, którzy znajdują się na zewnątrz świata muzułmańskiego. To ten sam problem, na który natknąłem się w czasie debaty z Sarkozym.

Podkreśla pan, że islam jest przede wszystkim religią. I że, co więcej, wbrew wszelkim oczekiwaniom dzieci imigrantów wcale nie odwracają się od religii - wierzą równie mocno, co ich ojcowie czy matki. W jakim stopniu będzie to utrudniać integrację muzułmanów w Europie? W krajach takich jak Francja, gdzie religia i Kościół były od drugiej połowy XIX wieku definiowane jako najważniejszy przeciwnik nowoczesnego państwa.

To nieprawda. To ułatwia wszystko. Podkreślając, że islam jest religią o walorach uniwersalnych, nie mieszamy islamu ani z kulturą, która go otacza, ani z taką czy inną koncepcją politycznej obecności muzułmanów. Islam to jedynie zespół wartości. Czy te wartości pozwalają muzułmaninowi być obywatelem Republiki Francuskiej? Albo polskim czy niemieckim? Muzułmanin może stać się Francuzem czy Polakiem ze względu na kulturę - a więc Europejczykiem - nie widzę tu żadnej sprzeczności. Trzeba tu powiedzieć jeszcze jedną rzecz - nie istnieje coś takiego jak obywatelstwo mniejszościowe. Kiedy jest pan obywatelem jakiegoś państwa, jest pan obywatelem takim samym jak każdy inny. Koniec, kropka. Czas skończyć z podkreślaniem, że obywatele muzułmańscy są mniejszością z punktu widzenia obywatelstwa... Bo każdy obywatel ma takie same prawa.

Wychodząc od tego stwierdzenia, w jednym ze swoich tekstów ogłaszał pan: "Islam jest religią francuską".

Islam to religia europejska. Islam to religia amerykańska. Jeszcze tego nie zauważono, nie zanalizowano i nie zrozumiano. W dzisiejszej percepcji islam nadal pozostaje religią zewnętrzną. A w przypadku Polski jeszcze bardziej.

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że islam jest dla Polaka religią znacznie bardziej egzotyczną niż dla Francuza. Jednocześnie pewna liczba polskich katolików dostrzega symetrię między staraniami muzułmanów o możliwość eksponowania symboli religijnych a własną sytuacją w Europie, znacznie bardziej zlaicyzowanej niż Polska. Pan też jest podobnego zdania?

Jestem przekonany, że obecność polskiej kultury religijnej w Europie pozwoli na znacznie lepszą integrację muzułmańskiego faktu religijnego. To oczywiście będzie bardzo trudne. W końcu w przypadku Polski tożsamość katolicka sprawia, że jej integracja z Europą nie jest łatwa. Polska to Europa, ale odmienna od Europy Zachodniej. Widać tu prawdziwe wyzwanie. Nurt kwestionowania Europy wydaje się dziś w Polsce silniejszy niż do niedawna. Polska przechodzi okres redefinicji własnej tożsamości.

Kiedy umarł Jan Paweł II, napisał pan bardzo poruszający tekst, podkreślający braterstwo między chrześcijanami i muzułmanami. Natomiast pana reakcja na wybór Benedykta XVI była pełna rezerwy...

Nie, to przesada...

Jednak wypowiedział pan słowa, które były dość jednoznaczne - że Benedykt XVI ma skłonność do postrzegania katolicyzmu jako jedynej religii europejskiej i że to pana niepokoi...

Tego nie będę się wypierał. Kardynał Ratzinger, jeszcze zanim stał się Benedyktem XVI, określił pewną linię dialogu między religiami. Jego wizja islamu nie ma nic wspólnego ze stanowiskiem Jana Pawła II, który był szczerze przekonany, że ten dialog będzie postępował - dowodzą tego słowa wypowiedziane w Asyżu. Jan Paweł II uważał, że islam ma udział w prawdzie. Tymczasem kardynał Ratzinger był zdania, że tylko Ewangelie zawierają prawdę. Dialog z islamem w ujęciu kardynała Ratzingera miał być budowany przede wszystkim w oparciu o pojęcie tolerancji. A tolerancja zawsze zakłada pewną wyższość tego, który toleruje, w stosunku do tolerowanego. On nie chce mnie naprawdę poznać, jedynie - z braku innego wyjścia - jest gotów przyzwolić na moją obecność.

Prawie wszyscy jednak podkreślają, że kardynał Ratzinger i Benedykt XVI to nie zawsze jedna i ta sama osoba.

To prawda, on się trochę zmienił. I to, co mówił potem, jest dość ambiwalentne. Były momenty, kiedy otwierał drzwi w kwestii dialogu z islamem, a potem je zamykał. Trudno tu wyciągnąć jakieś jednoznaczne wnioski. Widać, że międzynarodowe autorytety świata muzułmańskiego są kompletnie zagubione. Nie wiedzą, czego się spodziewać.

W Europie istnieją dziś dwa podstawowe modele integracji imigrantów. Model brytyjski, wielokulturowy, oparty na założeniu, że państwo stanowi zespół grup etnicznych o całkowicie odmiennych obyczajach. I model francuski - zakładający asymilację kulturową w imię uniwersalnych wartości Republiki. Zamachy w Londynie i zamieszki na francuskich przedmieściach pokazały ich słabość. Który z nich wydaje się panu lepszy?

Nigdy nie zastanawiałem się nad różnicami między tymi modelami. Ja się tym po prostu nie interesuję. Jedyna rzecz, która mnie interesuje, to jasno określić: co kraj, w którym żyję, definiuje jako własny ideał. A potem - jaka jest jego codzienna praktyka społeczna. Kiedy Francja mówi - "jedność Republiki", rozumiem i przyjmuję to do wiadomości. Kiedy Francja mówi: "równość obywateli", rozumiem i przyjmuję to do wiadomości. A potem chcę zmierzyć odstęp istniejący między obietnicami a życiem codziennym. To jest podstawowa praca, którą należy wykonać. Wtedy nic mnie nie obchodzi Anglia. Zresztą kiedy jestem w Anglii, mówię dokładnie to samo: "Nic mnie nie obchodzi Francja. Zobaczmy, jak się sprawy mają w Anglii".

Można się oczywiście zastanawiać czy bycie obywatelem sprowadza się jedynie do egzekwowania praw od państwa. Na razie jednak spytam o co innego: był pan doradcą Tony'ego Blaira w sprawach integracji. A jednocześnie mówi pan: nic mnie nie obchodzi Anglia. Czy nie ma tu jakiejś sprzeczności?

To prawda, we Francji mówię: "Nic mnie nie obchodzi Anglia". Nie widzę w tym nic niewłaściwego. Jeszcze raz podkreślam: w przypadku europejskich modeli integracji trzeba zmierzyć, jaki jest rozziew między ideałami a praktyką. Trzeba bowiem, by społeczeństwo reformowało się w świetle własnych zasad, a nie w świetle zasad innego państwa. Dlatego porównywanie nie ma żadnego sensu. Francuzi nigdy nie staną się Brytyjczykami ani odwrotnie. A Polacy Niemcami czy kimkolwiek innym. Zresztą dziś w Europie nie ma żadnego społeczeństwa, które odnosi globalny sukces w integracji muzułmanów. Natomiast istnieją niesłychanie interesujące programy pilotażowe na poziomie lokalnym. Np. reakcja Londynu na zamachy z 7 lipca jest czymś absolutnie wzorcowym. Dlaczego? Ponieważ bezzwłocznie zwrócono się do ludzi i powiedziano: chcemy się poznać, jesteśmy wszyscy razem. To niezwykle ważne. Także we Francji są merowie, którzy wchodzą w kontakt z mieszkańcami, rozmawiają z nimi bez pośredników. Na to właśnie liczę - na narodowe ruchy inicjatyw lokalnych. Jestem pewien, że to właśnie tu kryje się rozwiązanie problemu.

Mówił pan o podziwie dla władz Londynu. Jednocześnie ostatnio Ken Livingstone został zawieszony w pełnieniu funkcji za kolejne antysemickie wybryki.

Zawsze podkreślam, że nie ma żadnej różnicy między różnymi formami rasizmu. Antysemityzm jest problemem równie istotnym, co rasizm okazywany muzułmanom na Zachodzie.

Pana zdaniem europejscy muzułmanie powinni zawierać jak najsilniejsze alianse polityczne na zewnątrz swego świata. I wylicza pan potencjalnych sprzymierzeńców - związanych przede wszystkim ze środowiskami alterglobalistycznymi....

Utożsamiam się z lewicą radykalną, ponieważ opowiadam się za odrzuceniem dominującego porządku ekonomicznego. Ten porządek przyczynia się do prawie 900 tysięcy ludzkich śmierci dziennie. Sumienie wymaga, aby się tej sytuacji przeciwstawić...

Lewica radykalna mówiła po 11 września: to tylko odpowiedź na amerykańską dominację ekonomiczną. Terroryzm nie jest tu zbrodnią, tylko konsekwencją terrorystycznego kapitalizmu...

Ja tego nie akceptuję. Mówiłem o tym. Myślę, że opór jest uprawniony. Irakijczycy mają prawo opierać się obecności amerykańskiej czy brytyjskiej. Palestyńczycy mają prawo opierać się obecności izraelskiej na ziemiach okupowanych. Opór jest uprawniony, ale wszelkie środki - nie. Nie można zabijać niewinnych. Pokusę terroryzmu trzeba napiętnować. Nigdy jej nie ulegnę - ze względów etycznych.

Czy to przymierze z lewicą radykalną nie jest nieco ryzykowne? Lewica radykalna wywodzi się często ze środowisk skrajnie antyreligijnych. A jej postulaty obyczajowe są trudne do pogodzenia z islamem...

Oczywiście na lewicy są także ci, którzy nie akceptują naszej religii, choć rozumieją nasze starania, by zmienić świat. To będzie wywoływało zderzenia. Nigdy nie będzie zgody z tymi, którzy uważają, że religia to opium. Na prawicy są z kolei ludzie, którzy rozumieją to, co religijne, ale jednocześnie są za adaptacją do panującego systemu. Biegną za światem i przystosowują się. To są polityczni konserwatyści, we Francji powiązani przede wszystkim z Sarkozym. Z nimi także będziemy się zderzać. Zresztą prawica i lewica - czym one się różnią? Przecież każdy widzi, że żyjemy w epoce absolutnego konsensualizmu politycznego... Dlatego muzułmanie odnajdą się najprawdopodobniej we wszystkich kręgach politycznych. Na lewicy - łagodnej i radykalnej, na prawicy - mainstreamowej i być może tej ekstremistycznej. Jeszcze nie wiemy, jak to będzie wyglądało.

Radykalna lewica była niegdyś rzecznikiem proletariatu. Dziś ujmuje się za światem islamu i mnoży alianse z organizacjami muzułmańskimi. Wyraźnie doszła do wniosku, że to muzułmanie są "wyklętym ludem ziemi"....

Nie, muzułmanie nie są wyklętym ludem ziemi. Jestem przeciwko takiemu ujmowaniu spraw. Pułapka "mentalności ofiar" - zjawisko coraz powszechniejsze wśród muzułmanów - to rzecz bardzo niebezpieczna, prowadzi do jeszcze większego ubezwłasnowolnienia. Walczę też przeciwko zjawisku przeciwnemu - "embourgeoisement". My, muzułmanie, przyjeżdżamy do Europy z krajów, które doświadczyły kolonializmu politycznego i imperializmu ekonomicznego, z krajów kompletnie rozbitych, pozbawionych jakichkolwiek trwałych struktur. Niektórzy z nas chcą o tym wszystkim zapomnieć - ich jedynym marzeniem jest natychmiast stać się małymi lub większymi burżujami dzisiejszej Europy.

Traktujemy muzułmanów Europy jako grupę jednolitą. Nie zdajemy sobie sprawy, że np. nierówności ekonomiczne są tu znacznie większe niż w reszcie społeczeństwa... Biedny muzułmanin znacznie bardziej różni się od bogatego niż biedny Anglik, Francuz czy Niemiec od zamożnego...

Wszystko bierze się stąd, że dominują dziś właśnie te dwa wzorce. Albo odrzucamy pamięć kolonizacji i chcemy stać się burżujami. Albo pamiętamy o niej tylko po to, by wzbudzić w sobie poczucie bycia ofiarą. Zapominamy o obowiązku świadomości krytycznej, o tym, że tylko ona pozwoli nam wyzwolić energię ukrytą w naszej historii.

Porozmawiajmy o sprawie karykatur Mahometa - Europejczykom bardzo trudno zrozumieć, w jaki sposób kilka rysunków satyrycznych może wzbudzić aż tak gwałtowną reakcję...

Dania to byli prowokatorzy, oni chcieli jedynie awantury. Dlatego mówiłem muzułmanom: nie wpadajcie do tej pułapki...

Ale mimo to wpadli...

Nie wpadli. Większość muzułmanów na Zachodzie nie wpadła. Była tylko grupa ludzi, którymi tak naprawdę manipulowano. Udali się do ambasad, nie zostali przyjęci i to ich rozdrażniło. Potem kilka osób wyjechało do krajów muzułmańskich, aby wywołać zamieszki. To wszystko było zinstrumentalizowane politycznie.

Mówi pan o "prowokatorach". Jednak prowokacja, nawet bezużyteczna, nie usprawiedliwia palenia ambasad czy zabijania ludzi. Ja zresztą nie przepadam za słowem "prowokator" - w Polsce, w czasach komunistycznych prowokatorami nazywano przeciwników dyktatury, aby zdezawuować ich w oczach społeczeństwa.

Od wielu lat podkreślam, że prowokacja stanowi część estetyki Zachodu. Jest jednak cienka linia, która oddziela prowokację od agresywności czy nienawiści jak w przypadku karykatur. Ale ja i tak mówiłem do muzułmanów - zachowajcie krytyczny dystans.

Spytam w takim razie po prostu - kto ponosi odpowiedzialność?

Obie strony. Ci, którzy potraktowali całą sytuację jako narzędzie dla własnych celów. Czyli rządy państw muzułmańskich. Podżegały one do manifestacji, podczas których dochodziło do zniszczeń i podpaleń. To było niezwykle naiwne politycznie. Ale byli także ci, których można nazwać "promotorami binarności". Ludzie, którzy prowokują, bazując na pewnej wrażliwości religijnej. Oni są wyznawcami tego, co ja nazywam ideologią strachu. Ta ideologia polega na tym, by powiedzieć: "Są ludzie, którzy wykorzystują nasze wartości tylko po to, żeby z nimi walczyć. Trzeba ograniczyć wolność słowa, ponieważ infiltrują oni nasze społeczeństwa". Ci promotorzy binarności chcą absolutnej swobody dla tych, którzy bezczeszczą symbole religijne, wręcz namawiają do tego bezczeszczenia. Bo wiedzą, że muzułmanów to boli. Natomiast w przypadku profesorów uniwersytetu walczących o prawa Palestyńczyków, takich jak ja, domagają się zakazu wjazdu do USA. Dla nich wolność słowa jest fenomenem o zmiennej geometrii.

Nie ulega wątpliwości, że czekają nas czasy niezwykle trudne, pełne napięć i konfliktów. Już dziś widać, że sprawa karykatur ma jeszcze większe znaczenie niż 11 września...

Trudno mi się z tym zgodzić. Choćby dlatego, że gdyby nie było 11 września, nie byłoby żadnej sprawy karykatur.

To prawda. Jednak sprawa karykatur ma większy wpływ na naszą świadomość niż zamachy terrorystyczne w Nowym Jorku. Za 11 września stali ekstremiści - tak to ogólnie postrzegano. Podczas gdy za sprawę karykatur obwinia się wszystkich muzułmanów. Także tych, którzy nie mieli z tym nic wspólnego. W ten sposób spolaryzowano świat. Ta polaryzacja jest naszym największym wyzwaniem. Gdy wydarza się coś nowego - zamach, afera karykatur, młody muzułmanin przechodzi na chrześcijaństwo - reakcja jest zawsze taka sama: ogłaszana jest kolejna mobilizacja powszechna. To jest prawdziwa kolonizacja umysłów. Chcąc opisać dzisiejszą rzeczywistość, musimy zrozumieć, że od kolonizacji politycznej, poprzez kolonizację ekonomiczną, przeszliśmy do stanu utrwalenia kolonizacji intelektualnej, która opiera się na binarności i strachu. To jest to, co Coleman nazywa emocjonalnym zamachem stanu. Emocje całkowicie podporządkowały sobie racjonalność, posługujemy się wyłącznie nimi. Gdy pojawiają się trudności, natychmiast puszczają nam nerwy.

p

*Tariq Ramadan, ur. 1962, teolog, filozof, pisarz polityczny, jedna z najważniejszych postaci współczesnego islamu, nazywany niekiedy jego Marcinem Lutrem. Jest wnukiem Hasana al-Banny, twórcy Bractwa Muzułmańskiego - jednej z najpotężniejszych organizacji religijno-politycznych działających w krajach islamskich. Urodził się i wychował w Szwajcarii - na uniwersytecie w Genewie obronił doktorat z filozofii; studiował także na sławnej islamskiej uczelni Al-Azhar w Kairze. Był wykładowcą uniwersytetu we Fryburgu, a w 2004 roku otrzymał propozycję objęcia stanowiska na Notre Dame University w USA - rząd amerykański odmówił jednak przedłużenia mu wizy, powołując się na ustawodawstwo antyterrorystyczne. W 2005 roku był członkiem grupy doradczej ds. kontaktów z muzułmanami powołanej przez Tony'ego Blaira. Opublikował m.in. "Aux sources du renouveau musulman" (2002) oraz "Le musulmans d'Occident et l'avenir de l'islam" (2003).