Po pierwsze – atakować władzę od lewej, nie zważając na cenę konfliktów. Szyderstwa z religii? Proszę bardzo. Socjalizm ekonomiczny? Jeszcze lepiej! Po drugie – grać twardo na opozycyjnym froncie wespół z PiS, jeśli w ten sposób można osłabić Tuska. Prezydenckie weto? Sama logika domaga się konsultacji PiS – SLD, które mogłyby dać kontrolę nad ustawodawstwem. Telewizja? Usunięcie platformowych poputczików z LPR daje nieoczekiwane panowanie lewicy nad telewizyjną „Dwójką”. Zaletą taktyki Napieralskiego jest to, że partia zachowuje wewnątrzsterowność i polityczną podmiotowość. Ale wadą takiej linii jest brak długoterminowej perspektywy. Tak, PiS ma szanse na restytucję swej politycznej mocy i nawet na władzę, jeśli Napieralski pomoże mu wykaraskać się z izolacji. Ale gdzie w takiej sytuacji będzie SLD? Czy naprawdę u boku Lecha Kaczyńskiego w II turze walki o prezydenturę?

Reklama

Taki sam kłopot czeka pobłogosławiony przez Aleksandra Kwaśniewskiego bunt trzech ministrów. Szmajdziński, Olejniczak i Kalisz (SOK) – odwrotnie do swojego partyjnego szefa – stawiają na umacnianie się rządów osobistych Tuska i nim to ostatecznie nastąpi, chcieliby wkupić się w jego łaski. Jest to nie tylko trudne, ale upokarzające. Tusk bowiem ma tę cechę wielkopańskiego charakteru, że zwykł ostentacyjnie pomiatać tymi, którzy interesownie zabiegają o jego łaskę. To jest zresztą powód, dla którego biorąc świadomie na swój pokład ludzi bez charakteru, jednocześnie zwykł okazywać im wzgardę. To doświadczenie czeka SOK-istów, jeśliby ich plan usunięcia Napieralskiego i robienia przyjemności Tuskowi miał się powieść. Co ma być ceną za tę rezygnację z podmiotowości lewicy i upokorzenie jej liderów? Zwolennicy Napieralskiego nie mylą się, gdy twierdzą, iż chodzi o posady w następnej ekipie rządzącej. No, może o coś jeszcze. O wypełnienie marzenia patrona SOK-istów Kwaśniewskiego: namiastkę centrolewu u władzy. Rzecz w tym, że Tusk ma skłonność posiłkowania się konserwatywnym, PiS-owskim arsenałem ideowym, na przekór własnej partii. SOK-iści budują zatem na niepewnym gruncie: zakładają, że Tusk tak będzie ich potrzebować, że porzuci miazmaty ideologicznego konserwatyzmu. Tyle tylko, że nic na to nie wskazuje. Widoki po obu stronach nie wyglądają wesoło.

Lewica stoi wobec politycznego paradoksu własnej kondycji. Co by nie zrobiła, nie odzyska nawet w niewielkiej cząstce dawnego wpływu na państwo. Przez 20 lat niepodległości zestarzała się, posiwiała i utraciła bergsonowski elan vital. Postkomuniści tworzą dziś coś na kształt partii w stanie spoczynku. Ale zarazem powolne słabnięcie duopolu PO – PiS zapewnia tej staruszce perspektywę jeszcze długiego, czynnego bytowania. Istota konfliktu wewnętrznego dotyczy tego właśnie, jak SLD ma urządzić sobie życie w stanie spoczynku. Czy siąść obok nielubianych bliźniaków na brzegu stawu i trudząc się, wyławiać z nimi czasem jakąś rybę? Czy przepędzić starość w przedpokojach władzy, licząc na to, że kiedyś uda się przekroczyć próg którejś z komnat?