W Afganistanie nie udało się zbudować sprawnego państwa, armii, policji. Walki z garstką fanatyków zmieniły się w rebelię przeciwko obcej interwencji. Prezydent Karzaj rządzi na podstawie sfałszowanych wyborów, a NATO podtrzymuje go bagnetami i jest dziś stroną wojny domowej. Nie wygląda to dobrze.

Prowincja Ghazni, za którą odpowiadamy, jest za duża na nasze możliwości. Kolejnych 600 żołnierzy niewiele tu zmieni. Można zaakceptować wzmocnienie polskiego kontyngentu, ale w pakiecie ze zmianą profilu misji z bojowej na szkoleniową. Moglibyśmy oddać bezpieczeństwo prowincji Amerykanom, a sami skoncentrować się wyłącznie na szkoleniu sił afgańskich i to nie w jednej prowincji, ale kilku, najlepiej tych bezpieczniejszych na północy kraju.

Wypełnilibyśmy obowiązek wobec NATO, odpowiedzielibyśmy na apel Obamy, a jednocześnie bylibyśmy mniej narażeni na straty i porażkę interwencji na podlegającym nam terenie. Ograniczmy się do wspierania władz afgańskich naszą wiedzą i radą. Dalej niech radzą sobie same z pomocą Amerykanów.