Skoro w tym zacnym gronie znalazły się Australia, RPA, Argentyna czy Arabia Saudyjska, dlaczego nie Polska? Sroce spod ogona nie wypadliśmy, jesteśmy wszak osiemnastym państwem świata pod względem PKB.

Reklama

Gdyby faktycznie miał powstać klub czołowych graczy ważonych pod względem siły gospodarki, liczby ludności i potęgi militarnej, miałby on najwyżej 12 członków (dawne G8 plus Chiny, Indie, Brazylia i Meksyk). G20 jest owocem kompromisu, a nie efektem podsumowania suchych liczb. Australia i RPA znalazły się w nim, by grupę reprezentowały wszystkie kontynenty, Argentyna zaś, by podkreślić wagę Ameryki hiszpańskojęzycznej, Brazylia posługuje się wszak portugalskim.

Skoro grupa jest owocem kompromisów, można ją poprzestawiać. Polska mogłaby wejść do niej jako reprezentant Europy Środkowo-Wschodniej, która jest wszak tworem kulturowym odmiennym od zachodniej części kontynentu. G20 nie ma na razie wielkiego znaczenia, ale daje prestiż i możliwości trzymania ręki na pulsie polityki światowej. To wymierne wartości, o które warto zawalczyć.