Święte Przymierze konserwatywnych monarchii rządzące Europą po upadku Napoleona miałoby taki sam problem, gdyby w XIX w. urządzano olimpiady, carskiej Rosji zaoferowano by organizację zimowej olimpiady np. w lutym 1863 r., a miesiąc wcześniej w priwislańskiej prowincji wybuchłoby kolejne polskie powstanie. Dzisiaj sytuacja jest analogiczna, ponieważ światem rządzi Święte Przymierze globalizacji, którego dzisiejsze Chiny są jednym z najbardziej prominentnych członków. O ile dawne Święte Przymierze służyło obronie konserwatywnego ładu politycznego podmywanego przez demokratyczne rewolucje i bunty, Święte Przymierze globalizacji służy obronie światowego rozwoju gospodarczego i równowagi ekonomicznej, którym śmiertelnie zagraża każdy polityczny konflikt, każde, choćby najbardziej chwilowe zablokowanie przepływu kapitałów i wymiany handlowej.
Na rok przed olimpiadą świat zaczął rozumieć globalizację jeszcze boleśniej niż kiedykolwiek przedtem. Świadomość współzależności rynków i globalnego rozwoju stała się powszechna od czasu, kiedy w lipcu 2007 rozpoczął się kryzys finansowy w USA i giełdy całego świata zaczęły tańczyć w rytmie dyktowanym przez diabelski młyn nowojorskiej giełdy. Dzisiaj już nie tylko ministrowie finansów, ale także czytelnicy biznesowych dodatków do wysokonakładowej prasy codziennej, posiadacze akcji, przyszli emeryci, których fundusze emerytalne lokują ich pieniądze w akcjach czy obligacjach - czyli właściwie wszyscy mieszkańcy Zachodu - zaczęli się interesować tak egzotycznymi parametrami jak poziom chińskiego wzrostu PKB, wielkość chińskich rezerw finansowych, wartość wykupionego przez Chiny amerykańskiego długu czy chińskie zakupy na amerykańskim rynku akcji, które już niejedną tamtejszą firmę uchroniły przed krachem. Na mapie globalnych zależności Chiny są dzisiaj jednym z najbardziej znaczących punktów. Nawet na kilka dni przed olimpiadą mieliśmy okazję się o tym przekonać, kiedy w odpowiedzi na protesty działaczy i sportowców chińskie władze zdecydowały o zamknięciu na okres olimpiady fabryk w okręgu pekińskim. Światowy rynek miedzi, na którym Chiny są dziś największym kupcem, zareagował znaczącym obniżeniem ceny tego surowca. Jeśli ktoś w Polsce grał na akcjach KGHM-u, znowu stracił ładnych parę groszy. Światowa wymiana handlowa i światowy podział pracy przez ostatnie dekady przyczyniały się do nieporównywalnego wzrostu bogactwa i dobrobytu. Jednak to, co globalizacja nam dała, może odebrać. W tej sytuacji jakakolwiek próba gospodarczych sankcji wobec Chin byłaby katastrofą. Nawet bardziej wyraziste gesty polityków wokół olimpiady w Pekinie obciążone były ryzykiem, którego nikt nie zdecydował się podjąć.
Zatem Bush jedzie do Pekinu jako szczery entuzjasta, bo Amerykanie, szczególnie ci neokonserwatywni, nauczyli się w ostatnich dekadach widzieć świat w bieli i czerni. Skoro więc Chiny nie są złe, muszą być dobre. Europejscy przywódcy są wychowani w tradycji bardziej realistycznej i lepiej rozumiejącej wartość hipokryzji. Sarkozy zdecydował się złożyć pokłon władzom w Pekinie stosunkowo późno, nieomalże w ostatniej chwili. Szef francuskiej dyplomacji Bernard Kouchner - dawny działacz organizacji Lekarze bez Granic, twórca doktryny interwencji humanitarnej, czyli prawa do militarnego zaangażowania Zachodu w krajach, gdzie grozi katastrofa humanitarna albo w sposób wyjątkowo jaskrawy gwałcone są prawa człowieka - gustownie zamilkł.
Poza hipokryzją w dziedzinie praw człowieka Święte Przymierze globalizacji uprawia jeszcze hipokryzję ekologiczną. Żeby mieć tanio pluszowe misie, plastikowe colty dla dzieci, tańsze mercedesy i renówki dla tatusiów, a jednocześnie krystalicznie czyste powietrze nad Berlinem, gdzieś trzeba te brudne i tanie huty czy montownie umieścić. Dzięki globalizacji takie miejsce się znalazło - są to Chiny, a także parę innych krajów, które bardziej niż czystego powietrza potrzebują szybkiego wzrostu gospodarczego. Pech chciał, że olimpiada obnażyła także tę hipokryzję. Zachodni sportowcy odmówili oddychania pekińskim smogiem, fabryki zamknięto, samochodom osobowym zabroniono wjazdu do stolicy. A i tak trzeba przez cały dzień oświetlać olimpijskie korty i bieżnie, bo smog sprawia, że w Pekinie jest szaro nawet w południe.
Ostatecznie międzynarodówka protestujących okazała się słabsza niż Święte Przymierze globalizacji. Radykalnych przeciwników olimpiady w Pekinie było w skali świata wystarczająco dużo, aby wypełnili kadry każdej telewizyjnej relacji. Nawet kiedy filmowało się ich z helikoptera - jak podczas protestów w Paryżu czy San Francisco. Jednak w każdym kraju pozostają mniejszością, z którą demokratyczni przywódcy nie muszą się liczyć. Większość obywateli bogatego Zachodu nie tylko, że nie chce ryzykować swojego dzisiejszego poziomu bogactwa, ale chce je nadal pomnażać. A to zależy od wzrostu ekonomicznego i politycznej stabilizacji w Chinach. I w głębi duszy zachodnie społeczeństwa są dzisiaj tak samo realistyczne jak Bush czy Sarkozy. Zatem większość z nas zasiądzie przed telewizorami z ulgą, że olimpiada jednak nie zostanie zakłócona, że porządek panuje w Pekinie, a kryzys tybetański udało się rytualnie obsłużyć za tak niewielką dla światowego porządku cenę.