I albo za szybko pozwolą nam umrzeć, kiedy była jeszcze szansa na ocalenie, choćby granicząca z cudem, albo pozostawi się nas zbyt długo jako ludzkie warzywo. Przed podobnym dylematem stanął w ostatnich dniach życia Jan Paweł II. I jasno powiedział - a przekazali nam to najbardziej godni zaufania świadkowie - że po heroicznej walce ze śmiercią chce odejść godnie, a nie wegetować podłączany wciąż do nowych maszyn.

Reklama

Jeśli papież miał prawo wyboru, każdy człowiek powinien je mieć. Jednak podobnie jak polskie in vitro także polska praktyka radzenia sobie z chorymi w stanie śmierci klinicznej istniała sobie zupełnie na dziko. Wkraczanie na to minowe pole, między życiem a śmiercią, z regulacjami prawnymi, z polityczną decyzją, zawsze wiązało się z ryzykiem politycznego konfliktu. No bo znów jakaś lewica powie, że robi się za mało, postępuje zbyt konserwatywnie, a jakaś prawica oskarży o niszczenie ludzkiego życia. Zatem polscy politycy nie ryzykowali. Udawali, że problemu nie ma. A tam, gdzie przed ryzykiem cofa się polityk, ryzykują ludzie bojący się o siebie i swoich bliskich.

Pomysł na sformalizowanie dokumentu będącego swego rodzaju ostatnią wolą dającą każdemu z nas gwarancję, że lekarze nie będą nas na siłę utrzymywać przy życiu pozornym, w stanie śmierci mózgowej, to sposób na złagodzenie naszych lęków. Oczywiście, że kontrowersyjny, bo niektórym z nas będzie się za bardzo kojarzył z eutanazją. Ale forma w jakiej został zaproponowany: ograniczony do śmierci mózgowej i zakładający poważne potraktowanie naszej wcześniejszej świadomej woli, pozwala nazwać go dobrym, ostrożnym kompromisem. W dodatku ten kolejny krok w stronę podjęcia przez polską politykę tzw. kwestii sumienia, podobnie jak zaproponowany parę dni wcześniej kompromis w kwestii in vitro jest firmowany przez Jarosława Gowina. Gowin to człowiek, którego chyba najtrudniej w całej Platformie podejrzewać o bycie kulturowym liberałem, o chęć wojny z Kościołem czy skłonność do rozniecania kulturowych wojen. Można by nawet powiedzieć, że Gowin to polityk katolicki, gdyby nie to, że takie określenie po zbyt wielu nadużyciach niezbyt już pasuje ani politykom, ani Kościołowi. Ale jeśli Gowinowi nie uda się posunąć sprawy do przodu, podążyć z polskim prawem w ślad za polskimi lękami, to chyba nie uda się już nikomu.