Yes, yes, yes - jest kolejna posada dla Kazimierza Marcinkiewicza. Tym razem proponuje ją Janusz Palikot. Osoba może nie najbardziej miarodajna, ale dobrze poinformowana w platformerskich sprawach. Palikot chce dać Marcinkiewiczowi resort skarbu albo obrony narodowej. Nie wiemy co na to Donald Tusk, ale w końcu od tego ma Palikota, by ten za niego wygłaszał co ryzykowniejsze kwestie.
Skarbem Marcinkiewicz już się zajmował. Obrona jest mu obca, ale premier nie przepada za obecnym szefem MON-u, więc kto wie. Jeśli te propozycje mają związek z rzeczywistością - a tego nie można wykluczyć - to jest możliwe, że zobaczymy byłego premiera PiS jako ministra w rządzie PO.
Taki chichot historii. Marcinkiewicz dwa lata temu, gdy już nie był premierem, dostał ofertę objęcia ministerstwa gospodarki w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Odmówił, bo Kaczyński nie chciał mu dodać do tego tytułu wicepremiera (a to z powodu, że w tamtym koalicyjnym gabinecie było już całe stado wicepremierów).
Później Marcinkiewicz nie przyjął kilku innych propozycji, także od Platformy - bo uważał, że są poniżej jego godności. Wszak był najpopularniejszym premierem Tysiąclecia. Czas jednak płynie, skończyła się dyrektorska kadencja w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju, a pamięć o sławie, popularności i zasługach Marcinkiewicza zaczęła blaknąć. Choćby słynne "Trzy razy yes" - czy ktoś pamięta, że Marcinkiewicz wypowiedział je po tym, gdy udało mu się wynegocjować prawie 70 miliardów euro funduszy inwestycyjnych?
Poza samym zainteresowanym raczej nikt już nie pamięta, więc i coraz mniej telefonów z propozycjami.
Jeszcze kilka miesięcy temu Marcinkiewicz rozmawiał z Tuskiem o ewentualnym przejęciu szefostwa rządu, po tym jak obecny premier wystartuje w wyborach prezydenckich. Nawet jeśli wtedy Tusk go zwodził to dziś już nie robi tego nawet dla żartu.
Politycy PO zaczęli więc rozpowiadac o starcie Marcinkiewicza do europarlamentu z pierwszego miejsca listy warszawskiej. Kolejny paradoks - warszawscy wyborcy PO, którzy dwa lata temu zagłosowali przeciw Marcinkiewiczowi na Hannę Gronkiewicz-Walz teraz mieliby głosować na osobę, którą wówczas odrzucili. Ex-premier kręci więc nosem na tę propozycję.
Trzeba będzie chyba wziąć posadę w rządzie. Nawet bez tytułu wicepremiera. Ale to jednak nie Palikot będzie decydował, co Marcinkiewicz dostanie. I czy w ogóle coś dostanie.