Po powrocie Tuska ze szczytu w Brukseli wybuchł spór o to, czy Polska odniosła tam sukces, czy poniosła straszliwą klęskę. Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba przypomnieć, o co na tym szczycie grano. Nie groził nam rozpad Unii Europejskiej, ale to, że stanie się ona Europą dwóch prędkości, w której bogatsi zadbają tylko o siebie, a biedniejsi będą się dzielić swoją własną biedą. Groziło nam nie to, że się Unia formalnie rozleci, ale że się stanie pustą, wydrążoną skorupą ukrywającą niczym już nieskrępowane narodowe egoizmy.

Reklama

>>> Olejnik: Wielki sukces Polski w Brukseli

Zarówno globalna recesja, jak i kryzys na Wschodzie zastały Europę nie dość zjednoczoną. Właśnie dlatego musimy dziś wiedzieć, ile jest faktycznej Unii w Unii. Gdzie Bruksela jest tylko fasadą, za którą silniejsi dogadują się z silniejszymi i pożerają słabszych, a gdzie jest bytem realnym, gwarantującym równe traktowanie i choćby minimum europejskiej solidarności.

Jarosław Kaczyński wymyślnymi słowy szydził sobie wczoraj z roli odegranej przez Polskę na brukselskim szczycie, bo uznanie sukcesu Polski byłoby uznaniem sukcesu Tuska, a to mu nigdy nie przejdzie przez gardło. Podobnie jak opozycji wobec rządu Jarosława Kaczyńskiego nigdy nie przeszła przez gardło żadna pochwała dla jego sukcesów. Ale to są wszystko nasze boje Cześnika z Rejentem, Sopliców z Horeszkami i trzeba je zostawić na boku, jeśli chcemy rzeczywiście przemyśleć to, co się na szczycie stało.

Reklama

Po pierwsze zablokowano najbardziej niebezpieczne projekty protekcjonizmu. Idące akurat dzisiaj z Paryża, ale wczoraj szły z Berlina, a jutro mogą wyjść z Madrytu czy Rzymu. Krajem, który najgłośniej przeciwko temu zaprotestował, okazała się Polska.

Po drugie do walki z protekcjonizmem najsilniejszych państw starej Europy udało się stworzyć koalicję państw Europy Środkowej. Polska miała w tym swój udział poprzez naszą propozycję miniszczytu państw Europy Środkowej.

Po trzecie koalicja państw starej Europy na tym szczycie się rozpadła. Niemcy i Anglicy postanowili grać przeciwko Francuzom, w ten sposób grzebiąc ideę solidarności bogatych nad głowami biednych. W demontowaniu koalicji państw starej Europy Polska też miała swój udział – poprzez udany dyplomatyczny "popas" Donalda Tuska w Hamburgu. Jeśli to nie jest naszym sukcesem, to co miałoby nim być? Obrażenie się na Unię, że nie spełnia wszystkich naszych marzeń? Postraszenie euro? Wysmażenie kolejnego eurosceptycznego clipu?

Brak ponadpartyjnego, ponadobozowego konsensusu w naszej polityce europejskiej po raz kolejny daje o sobie znać. Nawet gdy Polska odnosi w Brukseli jakiś wymierny sukces, spora część Polaków nie ma szansy się o tym dowiedzieć. Bo nie był to sukces idący na konto tej partii, którą oni popierają i od której liderów czerpią swoją wiedzę o świecie. Może zatem przestańmy nazywać sukcesy odniesione przez nas w polityce europejskiej sukcesami PO, PiS czy SLD, nie nazywajmy ich sukcesami Tuska, Kaczyńskiego czy Danuty Huebner. Nazywajmy je sukcesami Polski, bo po pierwsze to prawda, a po drugie tylko dzięki temu wszyscy Polacy będą się mogli o nich dowiedzieć.