Co pewien czas ministerstwo zdrowia wydaje wielkie pieniądze, by uświadomić społeczeństwo, że nie należy dyskryminować, upokarzać i izolować osób chorych psychicznie. Te pieniądze są wydawane za każdego rządu - SLD, PiS, PO - bez różnicy politycznej czy ideologicznej. Słusznie, bo wymaga tego zdrowy rozsądek i elementarna przywoitość.

Reklama

Te pożyteczne działania są jednak co jakiś czas niweczone, gdy ktoś z osób publicznych stwierdza, że zarzucenie komuś choroby psychicznej jest doskonałym sposobem na dyskredytację przeciwnika. Tak stało się teraz, gdy jeden z liderów SLD nazwał prezesa Instytutu Pamięci Narodowej właśnie osobą chorą psychicznie. Jest zrozumiałe, że Wojciech Olejniczak ma prawo do pretensji wobec Janusza Kurtyki za atak na Aleksandra Kwaśniewskiego. Jednak wachlarz epitetów i wyzwisk, którymi mógłby obrzucić Kurtykę jest dostatecznie szeroki, by można było dać spokój niewinnym chorym. Załamujące jest w tym to, że Olejniczak nie jest postacią tuzinkową. Jest politykiem inteligentnym, ma doktorat. To zobowiązuje, od ludzi takich jak on powinno się więcej wymagać.

W swoim czasie inny polityk, wcale nie tępy partyjny zagończyk, też używał tego argumentu w politycznych przepychankach. Gdy politycy PiS naigrywali się z PO, że ta miała w wyborach bardzo dobry wynik wśród więźniów (co też nie było szczytem mądrości) Zbigniew Chlebowski ripostował, że na partię Kaczyńskiego głosowali pacjenci zakładów psychiatrycznych. I tu też nie głosił tego ktoś pokroju Stefana Niesiołowskiego, ale rozsądny i umiarkowany zazwyczaj polityk.

Dorzućmy do tego etatową ikonę naszych czasów, czyli Lecha Wałęsę. On w swoich nieustających bojach z Krzysztofem Wyszkowskim, małżeństwem Gwiazdów, Anną Walentynowicz za ostateczny argument przeciw nim uznawał stwierdzenie, że są wariatami. Nie zapomnijmy także o dyskredytowaniu Zbigniewa Herberta, którego spotkało to samo za ostre słowa o Adamie Michniku.

Reklama

Zbyt łatwo ludziom w Polsce - dodajmy ludziom wpływowym i ważnym - przychodzi obrażanie niewinnych chorych. Oczywiście, nikt nie przyzna się do niechęci do nich. Pewnie zresztą nie ma tej niechęci, ale jest zastanawiająca łatwość z jaką przechodzi przez usta ten bezmyślny epitet. To znaczące świadectwo naszej wrażliwości, czy właściwie jej niedostatków.

Pamiętacie Państwo tę odzywkę z piaskownicy? "Kto się przezywa tak samo się nazywa"? Ona tu pasuje. Bo w dzisiejszych stresujących czasach każdy z nas może nie wytrzymać codziennego napięcia i poprosić o pomoc lekarza psychiatrę. A polityka jest zajęciem szczególnie stresującym. W końcu politycy sami o sobie mówią, że w Sejmie można zwariować. I nie jest to tylko przenośnia.