O upojeniu alkoholowym głowy państwa facecje opowiadał do tej pory Palikot. Teraz opowiada zwykle spokojny w słowach szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski. A członkowie rządu stawiają Kaczyńskiemu fundamentalny zarzut - w gruncie rzeczy zdrady polskiego interesu. Rozpoczęła się sto pięćdziesiąta siódma, a może dwieście dziewiąta wojna na górze.

Reklama

Prezydent twierdzi, że żadnego stanowiska polskiego rządu w sprawie wyboru sekretarza generalnego nie znał, próbował się dodzwonić nocą, ale nie mógł dobudzić premiera, aż wreszcie sam premier Rasmussen oznajmił mu, że Tusk popiera jego kandydaturę. Sytuacja, w której prezydent, mając przy swoim boku szefa MSZ, a więc miarodajnego członka polskiego rządu, o tym, jak ma postępować, dowiaduje się od obcych polityków, jest sytuacją groteskową. Nie wiemy skądinąd, czy to prawda, bo jesteśmy skazani na mętne zeznania obu stron. A już same te opowieści to scenariusz komedii pomyłek.

>>> Karnowski: Nie wszystko da się zwalić na prezydenta

Z kolei rząd ujawnia mediom dokument, który miał być formą powiadomienia prezydenta, co ma mówić i robić w Brukseli. Dokument brzmi mało poważnie - wynika z niego, że szef polskiej delegacji, czyli prezydent, powinien grać na czas, wyrażać żal, że sekretarza generalnego wybiera się niedemokratycznie. Nie wiemy jednak, co miałoby być celem ostatecznym takiej dziwacznej postawy, skoro przywódcy wszystkich pozostałych państw na Rasmussena się godzili, a Sikorski zarzekał się, że nie kandyduje.

Co gorsza zaś, nie wiemy, czy ów ujawniony dokument w ogóle dotarł do prezydenta. Był wysłany przez niskiego rangą rządowego urzędnika do równie niskiego rangą urzędnika Kancelarii Prezydenta pocztą elektroniczną. Dlaczego Tusk czy Sikorski nie mogli o tym z Kaczyńskim porozmawiać? Pytanie retoryczne.

>>> Michalski: Emigrujcie z Polski, choćby na chwilę

Konstytucyjnie rację ma rząd. To jego stanowisko powinien prezentować prezydent podczas szczytu, bo to rząd prowadzi politykę zagraniczną. Kłopot w tym, że prezydent się z tym nie zgadza. Podczas konferencji rozróżnił stanowisko polskiego rządu od stanowiska Polski. Lecz z kolei można też odnieść wrażenie, że rządowi nie zależało, aby z prezydentem cokolwiek uzgodnić. Coś tam wysłano e-mailem, Sikorski coś bąknął przy wysiadaniu z samolotu. i tyle. Czyżby chodziło o to, aby niewybranie Polaka na sekretarza NATO zwalić na Kaczyńskiego? Choć gołym okiem widać, że Sikorski nie miał żadnych szans.

Reklama

W całej sprawie nie dochowuje się już nawet resztek zasad dyplomacji - skoro ujawnia się opinii publicznej poufne stanowisko negocjacyjne Polski. A przecież udział w strukturach NATO zawsze był wspólną sprawą prezydenta, bo to on jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, i rządu, bo to on prowadzi na mocy konstytucji politykę zagraniczną. I nie było z tym nigdy kłopotów - na przykład za Kwaśniewskiego i Buzka. Teraz jest. Bo wszystko, co wiąże się z polską obecnością za granicą, staje się przedmiotem chaotycznej łupaniny.

Może receptą byłaby zmiana konstytucji wyraźnie wskazująca, kto ma wyłączność na stosunki ze światem: prezydent i premier? Może. Ale dla takiej zmiany nie ma w parlamencie większości. I tak naprawdę nie chcą jej obaj główni zawodnicy: Kaczyński i Tusk.

Nie chcą, bo obu, w tym przypadku chyba bardziej Tuskowi, potrzebna jest kolejna toporna rozgrywka obliczona na potrzeby wewnętrzne - zbliżającej się wielkimi krokami prezydenckiej kampanii, gdy obaj panowie zetrą się ze sobą w śmiertelnym boju. Zdaję sobie sprawę, że powtarzanie: obie strony się zbłaźniły, jest mało twórcze, Ale tak to wygląda. Na oczach zagranicy nasi przywódcy toczą swoją wojenkę - łopatkami do piasku.