Najpierw w konflikt ze sobą wmanewrowywał go Lech Kaczyński. Zemścił się tym samym za odejście Sikorskiego z PiS wymuszone przez przez prezydenta, jego brata i Macierewicza. Dzisiaj niszczy go Tusk, wmanewrowując Sikorskiego w konflikt z Lechem Kaczyńskim. Przecież Sikorski doskonale wiedział, że jego szanse na stanowisko szefa NATO maleją. I nie prezydent je przekreślił, ale ostatecznie jednak Angela Merkel pospołu z Barackiem Obamą.

Reklama

>>> Śpiewak: Po szczycie NATO jestem przerażony!

Uwagi dotyczące możliwości ugrania czegoś więcej w zamian za poparcie kandydata z Danii są zupełnie słuszne, ale nie wówczas, kiedy Sikorski wygłasza je w kontekście międzynarodowego mordobicia pomiędzy premierem i prezydentem. Jednak od czasu, kiedy kierownictwo PO - to prawdziwe, PR-owo-polityczne – zatrąbiło do nowego szturmu wizerunkowego przeciwko prezydentowi, szturmu, który zresztą będzie wygodny dla Lecha Kaczyńskiego, bo umocni wokół niego mniejszościowe, ale i tak przydatne, poparcie wyborców PiS, Sikorski znowu znalazł się blisko czoła tej idiotycznej kawaleryjskiej szarży, czym powiększa i utwardza swój negatywny elektorat na prawicy. Zmniejsza tak też własne szanse w przyszłych wyborach i politycznych bojach.

>>> Zaremba: Do piaskownicy, panowie!

Po Jarosławie Kaczyńskim, który wykończył już Marcinkiewicza, Sikorskiego, Dorna... na PiS-owskiej prawicy także pozostaną zgliszcza. A na tych zgliszczach przeżyją jedynie najmłodsi fanatycy w rodzaju Pawła Zyzaka - o ile Jarosław Kaczyński także nie będzie już dla nich za miękki - mieszający moralność prywatną z publiczną, spragnieni własnej wojny i własnego stanu wojennego, bo wcześniejszych nie przeżyli. Hartowani w niepotrzebnym pseudomęczeństwie przez "Gazetę Wyborczą" i Niesiołowskiego.
Tymczasem potencjałem normalnej polskiej polityki mogą być tylko postacie, których elektorat przekracza - choćby odrobinę - elektorat ich macierzystej partii związanej w śmiertelnym boju z inną partią. Tylko politycy, których wizerunek nie zredukuje się całkowicie do elektoratu PO czy do elektoratu PiS, będą mogli poprowadzić swoje partie do zwycięstwa lub przynajmniej nie być dla nich obciążeniem w jakiś przyszłych wyborach, kiedy polską polityką nie będzie już rządzić logika totalnej wojny na górze.

Reklama

Ja naprawdę jestem sobie w stanie wyobrazić jakiś przyszły rząd RP, w którym Sikorski będzie sensownym ministrem spraw zagranicznych albo ministrem obrony, a nawet Palikot np. sensownym ministrem kultury (bo on naprawdę ma fajne odruchy, kiedy załatwia pieniądze na jakiś festiwal czy wydanie dobrej książki, a nie kiedy zapełnia media bluzgami na „Kaczorów”).

Karnowski: Nie wszystko da się zwalić na prezydenta

Reklama

Wiem, że moja wizja jest mniej więcej tak samo realistyczna, jak obiecany przez Obamę w Pradze świat bez broni jądrowej. Ale ponieważ czasami miewam jeszcze marzenia (to parafraza Martina Luthera Kinga, stąd ten patos), uważam, że zapasy w błocie Tuska i braci Kaczyńskich Palikot powinien przeczekać jako ambasador przy Watykanie, a Sikorski jako ambasador w Waszyngtonie. Te miejsca są bardziej cywilizowane niż dzisiejszy polski parlament, kancelaria premiera czy Pałac Prezydenta. Albo najlepiej wszyscy ludzie mojego pokolenia, którzy w momencie wchodzenia do polskiej polityki mieli choćby cień sensownych pomysłów, choćby odrobinę pozytywnego potencjału, niech przeczekają ten czas w Parlamencie Europejskim.

>>> Michalski: Czy Polska nadąży za Obamą?

Bo polityka prowadzona dzisiaj w Polsce jest mniej więcej tak samo racjonalna jak polityka prowadzona w Polsce podczas pierwszej wojny na górze - pomiędzy Wałęsą i Mazowieckim oraz ich sztabami i inteligenckim zapleczem. Wściekłość i wrzask. Niszczenie nie tylko siebie, lecz także swoich idei i potencjalnych następców. Niszczenie polskiej polityki na kolejne lata, tylko dlatego, że pomysłów na rządzenie zabrakło.