Anna Cugier-Kotka, aktorka spotów partyjnych i telewizyjna kierowniczka produkcji, wystąpiła jako główna atrakcja konwencji PiS. Rzecz to tym większa, że jest główną postacią spotu PO z 2007 r., w którym własną twarzą i grą uwiarygodniała hojne obietnice Donalda Tuska.
Dziś prezentuje się jako zawiedziona ofiara tamtych obiecanek. A może jednak gra zawiedzioną? Któż to wie, poza nią samą i ewentualnym zleceniodawcą zamówienia (jeśli takie było). Co tu jest realem, a co sceniczną kreacją?
Można to interpretować np. tak: Cugier-Kotka łasi się do PiS. Taki tani żart z jej nazwiska już się pojawił. Ale jeśli to prawda, że się przymila, to znaczy, że znów warto łasić się do partii Kaczyńskich. Być może więc jesteśmy świadkiem renesansu PiS. Wprawdzie innych symptomów nie jest zbyt dużo, ale niech będzie chociaż to. Dla sympatyków tego ugrupowania, znękanych ciągłym dołowaniem ukochanej formacji, akces aktorki to rzecz pocieszająca i do pewnego stopnia mobilizująca.
A dla zdradzonej Platformy? Jeden z jej posłów mówił o swoim przekonaniu, iż Cugier-Kotka i tak zagłosuje na PO. A teraz tylko gra. Platforma zaś, jeśli tylko zechce, to podkupi wszystkich aktorów z PiS-owskich reklamówek. Rzeczywiście partia Tuska ma dość kasy, by to zrobić. Ale ten sposób argumentacji wskazuje na to, że politycy PO nie wierzą, iż są w Polsce prawdziwe odpowiedniki Cugier-Kotki. Takie, które w realu zadają pytania: dlaczego ja stoję w korkach, dlaczego lekarz nie poświęca mi tyle czasu? Bo chyba jest możliwe, że ktoś może być zawiedziony rządami Platformy.
Do wyborów jeszcze dwa tygodnie. Wchodzimy w czas, gdy rewelacje o dziadku, łzy posłanki czy dywagacje o wprowadzeniu nowego podatku odmieniały sympatie setek tysięcy wyborców. Takim jesteśmy społeczeństwem, że wielu z nas do ostatniej chwili nie wie, na kogo zagłosuje. Cugier-Kotka to nie ten wstrząs. Ale co jeszcze partie mają w rękawie?