Po raz kolejny można się było tego dowiedzieć od Ludwika Dorna (DZIENNIK 26-27.08, wywiad Joanny Lichockiej). PiS za nic też ma wiarę w to, że pamięć i tożsamość narodową zachowują przede wszystkim elity, że zmiana i społeczny postęp, nie wspominając o dobrobycie, zależą w dużym stopniu od ludzi wykształconych.
To, czym jest nasza kultura, to, że możemy być dumni z naszej troski o zachowanie postaw godnościowych, że możemy szczycić się naszymi powstaniami, wkładem w światową naukę, w dokonania „Solidarności” – to zasługa, w znacznym stopniu „wykształciuchów”. To oni wzięli udział w Powstaniu Warszawskim i oni zdobywają Noble. To nie prowincja ani nie Radio Maryja, z którymi tak głęboko czuje się związany PiS, lecz intelektualne elity wprowadziły Polskę do Unii Europejskiej. I ich protest wobec obecnej władzy ją tam utrzyma.
Bez opiniotwórczej roli elit demokracja przeradza się w autorytaryzm i gubi dobro wspólne. Można je bowiem znaleźć nie w gabinetach knujących polityków, lecz w ramach debaty prowadzonej w głównej mierze przez „ludzi wykształconych z warstw wielkomiejskich”, którymi tak gardzi Dorn. Kultura, jak twierdzą jej teoretycy, to dobra i wartości wytworzone przez elity, które się zdemokratyzowały i upowszechniły ku pożytkowi i rozwojowi wszystkich. PiS także.
Polska co prawda podniesie się po rządach tej partii, które na unijnych pieniądzach i wsparciu „prowincji” mogą przetrwać tyle, ile rządy Gierka. Podobnie jednak jak za Gierka, Polska uwsteczni się pod rządami PiS na długie lata. Nie tylko dlatego, że stanie się „rzeczywistością intelektualnie jałową”, bo cichnąć będą dyskusje, zniknie różnorodność (choćby w telewizji publicznej), pojawi się jakaś forma cenzury, a na pewno autocenzura. Nie chodzi też o technologie, rozwój przedsiębiorczości czy rynki kapitałowe. Chodzi o kapitał społeczny. Używam tego pojęcia w sensie umownym, mniej więcej tak, jak Dorn używa słowa „prowincja”, mając zapewne na myśli elektorat PiS, od którego „oderwanie” traktuje jako syndrom „wykształciuchostwa”. Kapitał społeczny to poziom wzajemnego zaufania, trwałość autorytetów, duch i cnoty obywatelskie, poczucie dobra wspólnego oraz racjonalne zaangażowanie w debatę, która to dobro kształtuje.
Wyniki wyborcze wskazują na zwycięzców, ale ich wola nie jest tym samym co wola powszechna, a demokracja to nie tylko procedury i głosowania. PiS szukający prawdy tej akurat nie uznaje. Demokracja według PiS to nie przestrzeń debaty, gdzie artykułują się opinie, ścierają interesy i wartości, lecz butelka szampana, która należy się zwycięzcy po udanym wyścigu, w którym wszystkie chwyty były dozwolone. Cała przestrzeń polityczna ma należeć do zwycięzców, kto tego nie wie i z tego nie skorzysta, ten „niedojda”. A PiS – jak z dumą mówi Dorn – „nie jest przecież partią niedojdów”.
Machiavellizm na krótkich nóżkach
Niemal w każdym wywiadzie przeprowadzanym z liderami panującej koalicji pojawia się pytanie, jak to się dzieje, że partia, która szła do władzy z deklaracjami o rewolucji moralnej na ustach, mając tę władzę, nie tylko nie czyni rewolucji, ale i nie jest w stanie sprostać elementarnym standardom politycznej przyzwoitości. Chodzi o metody sprawowania władzy, jej ściśle partyjny cel, zwłaszcza zaś o przestępczy skład osobowy koalicji (Lepper i Beger).
Reszta zachłanności PiS na władzę okryta jest skrzętnie maską cynizmu. A to przywoływany jest argument „sukcesu”, koniecznego w polityce, a to argument „legalności”, a to argument wielkiej historii, która właśnie ruszyła. Gwałtownie jest również odrzucany zarzut przemocy, bo PiS nikogo przecież nie rozstrzelał. Nie ma trupów, nie ma gwałtu. Machiavellizm tego myślenia nie niepokoi Dorna, zwłaszcza że jest on przekonany, że władza PiS będzie trwała do końca świata i że nigdy nikt z jej uczestników nie znajdzie się po stronie opozycji. Machiavellizm ten ma jednak bardzo krótkie nóżki. Machiavelli nigdy nie doradzał pogardy jako środka sprawowania władzy, nie radził też wprowadzać nowych podziałów na już podzielone społeczeństwo. A Dornowi co prawda „włosy dęba stają na głowie”, gdy słyszy o podziale Polski na „radiomaryjną” i „łagiewnicką”, ale sam wprowadza, wyraźnie normatywny, podział na „prowincję” i „wykształciuchów”, przy czym ta pierwsza kategoria społeczna ma status nadrzędny (niczym robotnicy w państwie komunistycznym), ta druga wyraźnie podrzędny, a nawet wrogi. To „rojowisko rozedrganych histeryków”, w dodatku egoistyczne, narcystyczne, leniwe i oderwane. Od czego? Od ożywczej (a w każdym dla PiS) prowincji. Czytając Dorna, mam wrażenie, że słyszę Gomułkę.
Prowincjonalne mity
Dlatego PiS tak zależy na prowincji? Bo ta owładnięta jest przez pewne mity, ktoacute;re doskonale służą obecnej władzy.
Po pierwsze mit, że każdy, komu się powiodło, zawdzięcza swoje powodzenie cwaniactwu lub sile, ktoacute;ra niewłaściwie dystrybuuje ludzkie losy. Wysoki status materialny, intelektualny czy społeczny jest nader często przedmiotem prowincjonalnej zawiści. Teraz ta zawiść ma swoją legitymizację. Każdy bogaty i wykształcony jest podejrzany, jeśli nie o wykradanie majątku narodowego, niewdzięczność (strajkujący lekarze) czy korupcję, to przynajmniej o narcyzm i niechęć wobec społecznej kooperacji. Każdy, kto nie popiera PiS, może się okazać bdquo;kapitalistą”, bdquo;rewizjonistą” lub bdquo;amerykańskim szpiegiem”, o ktoacute;rym prowincja od dawna wiedziała, że istnieje i że szkodzi.
Mit drugi żywi się zasadą powszechnej podejrzliwości. Każdy sukces historyczny, każdy fakt ma jakieś podwoacute;jne dno. Nie mogło tak po prostu być, że ci, ktoacute;rych nie lubimy, dokonali rzeczy wielkich. Trzeba ich zgnoić, pokazując, że podejrzliwi mają zawsze rację. bdquo;Solidarność” jest prywatnym spiskiem Wałęsy, silną złotoacute;wkę zrodził skok na kasę Balcerowicza, a udane prywatyzacje trzeba cofnąć, bo to przez nie szerzy się bezrobocie i szara strefa.
Mit trzeci znany jest pod nazwą spiskowej teorii dziejoacute;w. Za wszystkim stoi układ. Już był czas, gdy za sprawą zasad poprawności politycznej, ludzie przynajmniej nie moacute;wili (choć być może tak myśleli), że za wszystkim stoją Żydzi. Notabene, to właśnie tak wyśmiewane przez konserwatystoacute;w zasady poprawności politycznej powodują, że ludzie nie naśmiewają się z kalek. Dorn, oburzając się na tych, ktoacute;rzy dokuczają posłowi Gosiewskiemu z powodu jego inwalidztwa, zdaje się nie wiedzieć, że sam zniszczył broń, ktoacute;ra przed takimi zachowaniami mogłaby jego kolegę ochronić. Bo niechęć do zasad poprawności politycznej jest wśroacute;d intelektualistoacute;w PiS ogromna.
Mit czwarty to przekonanie, że bieda i bezradność jest spowodowana przez korupcję innych. Korupcja i walka z nią jest najsilniejszym mitem żywicielem PiS-u, i nawet ludzie sceptycznie nastawieni do innych mitoacute;w temu akurat zdają się ulegać. Poziom korupcji w Polsce mamy zapewne wysoki, ale poziom i rezultaty walki z nią nader miałkie, jeśli poroacute;wnać je z hucznymi zapowiedziami.
Mit piąty to wiara, że istnieje siła polityczna, ktoacute;ra niczym Janosik, zabierze bogatym, odda biednym, odsłoni spisek, zamknie usta inteligentom, zorganizuje miss uniwersum, odda rolnikom rezerwy banku centralnego i zaspokoi wszelkie roszczenia, nie domagając się w zamian żadnych obowiązkoacute;w. I oto jest.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że istnieje w Polsce ogromna grupa ludzi wyrzuconych na margines przez procesy transformacji. Nikt tej grupie dotychczas nie pomoacute;gł. PiS też nie, ale ją zagospodarował. Jednak pewność Dorna, że PiS udało się przekształcić odrzuconych w niezadowolonych jest na wyrost. Być może stanie się tak dzięki unijnym pieniądzom, ktoacute;re trafią na prowincję. Zasługa PiS będzie polegała na dystrybucji tych środkoacute;w, do ktoacute;rej partia będzie miała dostęp dzięki zaanektowanej ordynacji wyborczej. Poacute;ki co jednak, wiara prowincji w PiS jest wiarą w mit Janosika. Całkiem niedawno wierzono w inny mit. Kanclerza. Miller mu nie sprostał. Czy Kaczyński sprosta Janosikowi?
Być może, dlatego potrzebujemy w Polsce rządoacute;w PiS, by nie budować więcej polityki na mitach. Stoją one na drodze do społecznej dojrzałości i samodzielności i dotykają zwłaszcza grupy, o ktoacute;rej tak ciepło moacute;wi Dorn. Komuniści potrzebowali robotnikoacute;w i zawiedli się na nich. PiS potrzebuje prowincji i jej wiary w Janosikowe rządy, lecz zawiedzie się na nich prowincja. Nie dlatego, że nie zostaną spełnione jej roszczenia, lecz dlatego, że dojrzałość nie polega na zaspokajaniu roszczeń, lecz na uczeniu się samodzielności. A o tą na prowincji niesłychanie trudno. I to sprzyja partii Kaczyńskich.
Ale cena za zneutralizowanie owych mitoacute;w może okazać się zbyt wielka. PiS nie tylko bowiem żeruje na prowincjonalnych snach, ale żerując – produkuje demony. Jest ich mnoacute;stwo, wspomnę o trzech i poacute;ł (ze strachu).
Demon pustyni
W kraju prowadzona jest bezprecedensowa walka z autorytetami, o tyle podła, że dokonywana w imię prawdy. Jeśli będzie ona nadal prowadzona, w Polsce powstanie pustynia. Trudno będzie na niej coś zasadzić. Bartoszewski, Herbert, Kuroń, Skarga, Mazowiecki to niewątpliwe autorytety mojego pokolenia. Żadne szkalowanie tego faktu nie zmieni, a autorytety raczej wzmocni niż je osłabi. Młodsze pokolenie nie ma autorytetoacute;w, bo Giertych nie dość, że służy nielicznym, to jako minister edukacji nie wie, że opluwanie jednych autorytetoacute;w nie wzmacnia pozycji innych. Tym bardziej, że ich nie ma, a wymyślone in statu nascendi mogą się nie przyjąć. Pozostanie Jan Paweł II w dość wątpliwym towarzystwie trzeciorzędnych narodowych bohateroacute;w, ktoacute;rych na gwałt wnosi się teraz na pomniki, by zapełnić czymś horyzonty.
Kościoacute;ł poważnie traktuje grzech acedii. Jego przyczyną był demon pustyni, a jego działanie polegało na odbieraniu sensu rzeczom. Świat pobawiony sensu nie jest warty życia, a niewiara w sens jest wymierzona w Boga, bo wszak wszystko, co stworzył, jest przepełnione sensem. Nasza historia też i roacute;żne są je ścieżki. Jeśli prowadzić nas po nich będą inkwizytorzy z IPN, dojdziemy do jałowej ziemi. Nie będzie nawet o czym rozmawiać. I tak zresztą już nie ma o czym, bo PiS wypuścił demona milczenia.
Demon milczenia
Dorn narzeka na brak komunikacji, a jednocześnie oświadcza, że bdquo;wśroacute;d krytykoacute;w mojej partii i tego rządu mamy do czynienia z rojowiskiem rozedrganych histerykoacute;w” i tylko z jednym poważnym krytykiem (chodzi o Modzelewskiego). Właściwa komunikacja, według PiS, miałaby więc polegać na milczeniu lub przytakiwaniu głową. Wszyscy krytycy to bdquo;mocno ignorancka, egoistyczna, narcystyczna warstwa”, bdquo;zasklepiona w egoizmie społecznym”. Doprawdy trudno o większą zachętę do podjęcia dialogu. Tymczasem na świecie demokracje ewoluują z typu bdquo;vote-centric” do bdquo;talk-centric” (że posłużę się, jak premier Dorn, angielskim, jedyną bdquo;wykształciuchową” słabością i jedynym atrybutem roacute;żniącym go od kolegoacute;w w rządzie). W demokracji chodzi o debatę i umiejętność uczestniczenia w niej. Ważna jest polityka argumentacji i perswazji, nie zaś manipulacji i przymusu. Owej cnoty zaangażowania w dyskurs, debatowania – trzeba się uczyć. Tymczasem nie ma gdzie. W szkołach panować niedługo będzie demon narodowej kukły, wypuszczony przez Giertycha.
Demon kukły narodowej
Według Dorna bdquo;organizm, jakim jest naroacute;d, rozpełzł się”. Podobnie jak państwo. Zbieraniem do kupy pierwszego organizmu zajmie się Ministerstwo Kultury, ktoacute;re przymierza się do produkcji kolejnego tysiąca pomnikoacute;w bohateroacute;w narodowych, oraz Ministerstwo Edukacji, ktoacute;re zamierza sentymentalizować i aktywizować młodzież wokoacute;ł bdquo;Roty” (Dorn jako jedno z największych narodowych zagrożeń dostrzega proces regermanizacji Polski) i symboliki narodowej. Zbieraniem do kupy organizmu drugiego zajmie się prezydent, premier i urząd do spraw eksportu aureoli narodowej do sceptycznie nastawionych co do boskości Polski krajoacute;w unijnych. Te działania rządu, o ktoacute;rych nie sposoacute;b pisać inaczej niż z pewną drwiną, doprowadzą do karykaturalizacji wizerunku Polski (nad ktoacute;rym honorową pieczę trzymają Wierzejski i kobieta sfinks, czyli minister Fotyga) oraz zaniku nowoczesnej edukacji. Ma ona bowiem niewiele wspoacute;lnego z XIX-wiecznym syceniem się patriotyzmem, zwłaszcza że cele, na ktoacute;re oacute;w patriotyzm był nastawiony, zostały osiągnięte. Tymczasem w przeciwieństwie do narodowego powstańca obywatel to ktoś, kto proacute;cz odwagi i sentymentu do szabli posiada takie cnoty jak praworządność, lojalność, aktywność, zdolność do rozpoznawania i respektowania praw innych, gotowość i umiejętność angażowania się w publiczny dyskurs, otwartość, wykształcenie, odpowiedzialność, krytycyzm. Tymczasem po ministrze, ktoacute;ry dziś zajmuje się edukacją, zostanie demon narodowej kukły, a Polacy – jak słusznie zauważa Dorn – będą nadal mieli niską samoocenę.
Demon wcielony
Jest jeszcze jeden demon puszczony przez PiS, ktoacute;rego szkodliwości nie sposoacute;b przewidzieć, a ktoacute;ry inkarnował się w postać Macierewicza. Zło, ktoacute;re ten wyrządzi, oceniać będą zapewne i przyszłe pokolenia.
Czy jest jakaś nadzieja na normalność, na postęp, na demokrację? Oczywiście – bdquo;wykształciuchy”. Może nie wyjadą, bo kochają ten kraj, może nie zniszczy ich Narodowy Instytut do Spraw Nauki, ktoacute;ry właśnie powstaje, może nie obejmie ich bez reszty cenzura i listy prewencyjne telewizji publicznej? A jeśli obejmie, jeśli zniszczy, to i tak się odrodzą. Ta tak znienawidzona przez panujące elity warstwa odradza się jak feniks. Z popiołoacute;w i wbrew nim.
Magdalena Środa
----------------------------------------------------------
Magdalena Środa – filozof, etyk. Zajmuje się historią idei etycznych, filozofią polityczną, problematyką kobiecą. Wykłada m.in. Gender Studies na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji UW. W rządzie Marka Belki (2004 – 2005) pełniła funkcję Pełnomocnika Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn