ROBERT MAZUREK: Murzyn czy czarny?
RICHARD MBEWE:
Najlepiej chyba Afrykańczyk, ale jeśli już, to raczej czarny. Murzyn brzmi nieco obraźliwie. W Afryce co bardziej wykształceni rodzice strofowali pociechy, by nie nazywały mnie mzungu, czyli biały, bo to z kolei jest obraźliwe. Mnie to bawiło.

Podobało się panu mzungu?
No pewnie! To kapitalnie brzmi, ma swoją melodię. Oni też woleli być Murzynami niż czarnymi. Każdy język ma swoją specyfikę i etykietę. Mnie w Polsce Murzyn kojarzy się z Murzynkiem Bambo, który nie chciał się myć i pracować. (...)

Urodził się pan jeszcze w Rodezji Północnej.
To był 1963 roku, na rok przed uzyskaniem przez Zambię niepodległości i przejęciem władzy przez prezydenta Kaundę. Moje pokolenie było nawet nazywane dziećmi niepodległości. Pochodzę z ludu Bemba. Mieszkałem w Ndoli, drugim co do wielkości mieście Zambii. Ojciec, który nas wcześnie osierocił, był górnikiem w kopalni miedzi, a mama sprzedawała na targowisku.

Rodzina była liczna?
Nietypowo mała jak na afrykańskie warunki, bo miałem tylko jedną siostrę, która niestety zmarła w zeszłym roku na AIDS. W 2002 roku, też na AIDS, zmarł jej mąż. Zresztą z mojej klasy w liceum zostały cztery osoby. Reszta chorowała i zmarła. A jak się mówi chorowała, to zwykle znaczy AIDS. Ja, mając 44 lata, w Zambii byłbym starym człowiekiem. Ale zostawmy te tragiczne wydarzenia i wróćmy do mojej młodości. Byłem normalnym miejskim chłopakiem, który grał z kolegami w piłkę - szmaciankę obwiązaną sznurkiem. Miałem szczęście, bo mieszkałem w niezłej dzielnicy, pierwszej, gdzie w każdym domu była woda i kanalizacja! Tam też były szkoły, do których chodziłem.

Płatne?

Wtedy jeszcze bezpłatne. Teraz szkoły średnie są płatne, co z miejsca uderza zwłaszcza w dziewczyny, bo po co je kształcić, skoro one i tak będą rodziły dzieci, ale i na szkołę dla chłopaków nie ma pieniędzy. W efekcie 70 proc. młodych to bezrobotni, którzy nigdy w życiu nie pracowali. Część z nich chciałaby studiować, ale uniwersytety są drogie.

Panu się udało.

W 1981 roku zrobiłem maturę. (...) I miałem do wyboru studia w Polsce, ZSRR i Indiach. Wybrałem Polskę i w październiku 1983 roku po załatwieniu wszystkich formalności wylądowałem w Warszawie.

Pierwsze wrażenie?
Szok. Zobaczyłem żółte i czerwone liście. U nas drzewa też zrzucają liście, ale w ciągu dwóch tygodni, jak przychodzi pora sucha, z zielonych robią się brązowe i spadają. Dopiero później dały mi się we znaki chłody.

A poza warunkami atmosferycznymi?

Wszyscy biali wyglądali dla mnie tak samo (śmiech). Zwłaszcza zimą nie byłem w stanie ich rozpoznać. Dopiero po dwóch, trzech latach zacząłem rozróżniać Polaków. (...)

Wiódł pan życie playboya?
Nie, choć dostawałem sto dolarów miesięcznego stypendium, co wtedy w Polsce było fortuną, bo mieszkanie na Ursynowie można było wynająć za 20 dolarów.

Porozmawiajmy o innych stereotypach Murzyna. Co oprócz lenistwa?

Podstawowy stereotyp: czarnym tylko seks w głowie. Często zapraszano mnie do różnych programów rozrywkowych i do niektórych nie chodziłem, bo bałem się pytań o seks. To moja prywatna sprawa i nie chciałem o tym rozmawiać. Inny powód, dla którego nie lubiłem tam chodzić, to śpiew i taniec.

Nie rozumiem.

Przecież wszyscy Murzyni świetnie śpiewają i tańczą.

Właśnie.

To nieprawda! Ja nie potrafię! Owszem, mogę zatańczyć w parze jak przeciętny Polak, ale nie mam żadnych talentów tanecznych czy wokalnych.

To z pana żaden Murzyn, tylko chińska podróbka.
Widzi pan, jak łatwo ulec stereotypom, nawet tym pozytywnym. [śmiech] (...)

Jakie są największe różnice między Polakami a Afrykanami?
Polacy, a w ogóle biali, są większymi materialistami. W Afryce nie ma to podłoża kulturowego. Tam od brata czy od siostry pieniędzy się nie pożycza, tylko się bierze, a w Europie bratu trzeba jednak to, co pożyczone, oddać.

Afrykanin, któremu się powiedzie, ma obowiązki wobec najdalszej rodziny.
Właśnie chciałem o tym powiedzieć. Być może dlatego Europa jest bogatsza, bo tu każdy pracuje na własną rękę, a w Afryce musisz podzielić się tym, co zarobiłeś, z całą rodziną. Ja też co miesiąc wysyłałem pieniądze siostrze, kupiłem jej dom, kiedy została bez dachu nad głową.

Co żona na to?

To był pewien problem. Żona rozumiała, że oni są biedni, ale wolała, bym wysłał siostrze pieniądze raz, by pomóc jej otworzyć jakiś biznes, niż posyłał co miesiąc. Polak łatwiej zrozumie, że rodzinie można od czasu do czasu pomóc, niż kogoś stale utrzymywać.

A w Afryce jest to całkowicie normalne.

Właśnie. To ogromna różnica kulturowa!

Pan pomaga rodzinie, a Afryce w ogóle da się pomóc?
Trzeba zacząć od porzucenia mitu jednej Afryki. To wielki kontynent zamieszkany przez bardzo różne ludy tworzące różne państwa, na różnym stopniu rozwoju. Dlatego nie da się w jeden sposób pomóc całej Afryce. Żeby to jakoś skonkretyzować, możemy na przykład porozmawiać o tym, jak pomóc Zambii. (...)

Nie ma pan wrażenia, że mimo pozorów, koncertów rockowych i akcji G8, świat traci cierpliwość do Afryki?
Jest tego wiele przyczyn, ale to także wina mediów, bo jedyne, co mają do powiedzenia o Afryce, to wiadomości, że gdzieś do siebie strzelają czy się wyżynają. A ile można o tym słuchać?! Jeśli jakieś państwo ma choćby drobne sukcesy, to nie jest to żaden news, o tym się nie mówi. Był pan w Zambii. Czuł się pan tam zagrożony?

Nie bardziej niż w Warszawie.

Ale taki przekaz do powszechnej świadomości się nie dostaje.

Może jednak powinniśmy zostawić Afrykę swojemu losowi? Niech się wytłuką, niech robią, co chcą, dlaczego musimy im ciągle pomagać?

Bo inaczej wszyscy tu przypłyną na tych łodziach, najpierw na Kanary, potem do całej Unii. Powinniśmy więc stworzyć im warunki pracy i rozwoju tam, gdzie mieszkają, bo zaleje nas fala imigrantów.

To szantaż.
Nie, to kalkulacja. (...)

W Polsce mieszka pan 24 lata, w Zambii mieszkał pan tylko 21 lat. Kim pan właściwie jest?
Wielkie pytaniehellip; Mentalność, podejście do wielu spraw się zmienia i, szczerze mówiąc, dziś czuję się bardziej Polakiem niż Zambijczykiem, to z Polską mam więcej wspólnego. Ale znam też angielskie powiedzenie: you can take an African from Africa, but you can not take Africa from an African, czyli, że możesz zabrać Afrykańczyka z Afryki, ale on nadal pozostanie afrykański. Afryka pozostanie w moich żyłach na zawsze. Nawet kuchnia afrykańska we mnie siedzi.

Nshimę, czyli mamałygę, pan gotuje?

Tak.

Nie wierzę.
Jest pan zaproszony. Robię ją z kaszy manny, bo to nshima po polsku, ale smakuje jak afrykańska.

I je pan ją ręką?
Oczywiście! Nawet żonę nauczyłem, choć ona woli widelec.

Ja też.
Za gorąca? [śmiech] Niech pan kiedyś spróbuje mojej wersji, choć to spolonizowana nshima, tak jak ja jestem spolonizowanym Zambijczykiem.