Wyborczy festiwal obietnic prowadzi do absurdów. Liberalna PO jako jeden z głównych postulatów – numer 19 spośród 21 priorytetów – proponuje skrajnie lewicowy, antyrynkowy i nieżyciowy przepis o równości płac dla płci. Co więcej, deklaruje, że wprowadzi przepisy, które będą go gwarantować. Już wyobrażam sobie inspektorów pracy, którzy sprawdzają w firmach, czy kobiety zarabiają tyle samo co mężczyźni, a potem mandatami karzą za uchybienia. Czym to się skończy? Zwolnieniami kobiet.
„Wzorem krajów najbardziej rozwiniętych wprowadzimy przepisy gwarantujące kobietom równą płacę za równą pracę, eliminując dyskryminację kobiet w miejscu pracy” – głosi priorytet PO. Rozłóżmy go na czynniki pierwsze.
Partia rządząca nie chce prowadzić kampanii społecznej, badań ani przekonywać do tego, aby nie dyskryminować kobiet. Zapowiada: wprowadzimy przepis. Oznacza to nowelizację kodeksu pracy i wpisanie tam równej płacy za równą pracę. A z logiki stanowienia prawa wynika, że jeśli je się wprowadza, istnieje konieczność kontrolowania jego przestrzegania oraz sankcja za jego łamanie. Co to oznacza dla pracodawców? Kontrole Państwowej Inspekcji Pracy i kary pieniężne. To rodzi ryzyko z tytułu zatrudniania kobiet. Skończy się tym, że firmy będą je zwalniać, a w procesie rekrutacji znajdą się one na słabszej pozycji.
Nie widzę również powodu, dla którego mężczyzna miałby nie być objęty taką samą ochroną jak kobieta. Tak przecież literalnie brzmi postulat Platformy Obywatelskiej. I to znów może się dla pań skończyć tragicznie. Jeśli zarabiają więcej niż panowie, trzeba będzie obniżyć im pensje. Ma być przecież równo.
Reklama
Wprowadzanie administracyjnych wycen pracy to czysty komunizm. Bez względu jednak na to, co wymyślą biurokraci, w miarę otwartej gospodarki rynek będzie korygował ich zapędy. Skończy się więc na zwolnieniach kobiet, niechęci do ich zatrudniania oraz obniżkach ich pensji. Rząd wyświadczy im niedźwiedzią przysługę. Podobnie jest z objętymi ochroną osobami w wieku przedemerytalnym czy nadmiernie chronionymi pracownikami na czas nieokreślony. Pierwszych firmy zwalniają tuż przed wejściem w ochronę, w drugim przypadku unikają, jak mogą, stałych etatów, preferując czasowe kontrakty lub umowy cywilnoprawne.
Oprócz realnych, niedobrych skutków takich postulatów, trudno nie doszukiwać się w nich głębokiego braku szacunku i wiary w ludzi. Tych, na których powinno nam najbardziej zależeć – otwierających własne firmy, ryzykujących swoje pieniądze. Państwo chce im dyktować, jak mają prowadzić biznes. Mówi im: płać tyle a tyle. Nie wiadomo, na jakiej podstawie. Tak być nie powinno. To święte prawo każdego przedsiębiorcy, płacić tyle, ile się mu podoba. Jeśli ktoś tego nie rozumie, niech założy firmę i płaci według administracyjnych widełek. Szybko przekona się, że jest to nierealne i nieżyciowe, a gospodarka poniesie z tego tytułu ogromne straty.