Tytuł tego komentarza do twitt zadowolonego z siebie premiera po niedzielnym warszawskim referendum, w którym jedynie zbyt niska frekwencja sprawiła, że prezydencki stołek zachowała Hanna Gronkiewicz-Waltz. Sama wstydziłam się trochę przed znajomymi lemingami przyznać, że wzięłam udział w tej "politycznej, pisowskiej hucpie". Oddałam głos nieważny - dla zasady, by wesprzeć demokrację.

Reklama

Dziś z drobnego kamyczka, który dorzuciłam do - nieudanego - dzieła odwołania pani prezydent, jestem dumna. Wystarczyła doba, bym przypomniała sobie, gdzie rządzący mają mnie, moich bliskich, sąsiadów i nasze potrzeby. Wszyscy, którzy staliśmy rano w apokaliptycznych korkach po prawej stronie Wisły, znów mogliśmy się poczuć jak przedmioty, ale nie podmioty tej nieszczęsnej władzy, sprawowanej w stolicy. Zaiste, warszawski dzień przywitał mnie pięknie jak nigdy.

Wszystko przez zamknięte pasy na najbardziej obciążonej trasie tego kraju - trasie Armii Krajowej. Zamknięte niezapowiedzianie. Bez jakichkolwiek informacji dla kierowców. Bez jakiejkolwiek organizacji ruchu. Bez przekierowania setek TIR-ów na dużą obwodnicę omijającą miasto. Bez jakiegokolwiek komunikatu na stronie internetowej ratusza.

I nie mówcie mi, proszę, że ten remont to nie jest sprawa Warszawy. Że pani prezydent i jej urzędnicy nic nie mogą zrobić, bo zarządcą trasy jest GDDKiA. I to on powinien postawić żółte tablice, wytyczyć objazdy dla TIR-ów itp. Bo - po pierwsze - za coś płacimy panu Wiesławowi Witkowi, który w ratuszu kieruje Biurem Koordynacji Inwestycji i Remontów.

A po drugie - jeśli władze stolicy nie są w stanie, w interesie mieszkańców, zawczasu dogadać się w arcynewralgicznej dla miasta sprawie z rządową agendą, to znaczy, że nie mają albo kompetencji, albo autorytetu. A prawdopodobnie ani jednego, ani drugiego.