Mike Smith jest detektorystą z Wielkiej Brytanii. Od roku 1977, od kiedy zaczął przygodę z detektorystyką, z wykrywaczem metalu w ręku przeszedł tysiące kilometrów. Ostatnio Mike stał się całkiem zamożnym człowiekiem. Pod pojęciem detektorysty kryje się pasjonat, który uzbrojony w wykrywacz metalu, spędza swój wolny czas przemierzając kilometry po polach i lasach, poszukując ukrytych w ziemi śladów przeszłości. Detektorysta znajduje drobne monety, guziki, łuski od amunicji i masę śmieci. Marnuje czas, który mógłby spędzić przed telewizorem, wydaje pieniądze na benzynę, zdziera zelówki i marzy o swoim wielkim trafieniu. Zazwyczaj musi obejść się smakiem i od czasu do czasu oglądać w telewizji bardziej fartownych kolegów, którzy znaleźli to COŚ. Ale nie Mike Smith.
Fartowny Mike
Mike znalazł już swój skarb. W lutym 2018 roku, na farmie na południu Walii, w hrabstwie Pembrokshire odnalazł kawałek brązu, który początkowo wziął za średniowieczna broszę. Jednak, kiedy znalezisko obejrzał fachowiec, kawałek stopu okazał się ozdobą celtyckiej uprzęży. I tak krok po kroku i artefakt po artefakcie okazało się, że Mike odkrył starożytny pochówek – celtyckiego wodza pogrzebanego w bojowym rydwanie. Pracownicy Narodowego Muzeum Walii ocenili wiek znaleziska na lata pomiędzy 25 a 75 rokiem naszej ery. Archeologowie pracujący na stanowisku odkryli już kolejne artefakty - brązowe ozdoby pojazdu, metalowe okucia kół rydwanu oraz miecz. Spodziewają się kolejnych. Mike zgłosił swoje znalezisko do muzeum i teraz czeka na wycenę. Kwota będzie znaczna (sześcio – siedmiocyfrowa, a mówimy tu o funtach szterlingach). Smith podzieli się nią pół na pół z właścicielem pola, a swoje znalezisko ma zamiar podziwiać w Narodowym Muzeum Walii.
Pięć kilogramów złota w jednym dołku
Detektorysta w Wielkiej Brytanii ma - w porównaniu choćby do Polski - łatwe życie. Wstępując do klubu zrzeszającego pasjonatów, dostaje mapy terenów klubowych, na których może bez ograniczeń kopać. Płaci symboliczną kwotę farmerowi, a w wypadku znalezienia skarbu ma prawo do połowy jego wartości - drugą zatrzymuje właściciel terenu. Fantastycznym przykładem na to, jak skutecznie działa angielski system, jest historia skarbu ze Staffordshire. W roku 2009 bezrobotny detektorysta natknął się na skarb z VII wieku, składający się z ponad 5 kg złota, 1,5 kilograma srebra i ponad 3,5 tysiąca sztuk biżuterii. Zgłoszone znalezisko zostało zakupione do spółki przez Muzeum w Birmingham oraz Muzeum Pottiers za niebagatelna sumę 3.285 milionów funtów, z czego znalazca dostał połowę.
Wzrost liczby znalezisk w Walii
Doktor Rhianydd Bierbach, pracownik Narodowego Muzeum Walii, zauważa istotny wzrost artefaktów przekazywanych do muzeum. 90 proc. z nich zostało odnalezionych przy pomocy wykrywacza metalu. Wedle brytyjskiego prawa, skarb (znaleziska złote bądź srebrne oraz skupiska monet starszych niż 300 lat) podlega obowiązkowi zgłoszenia do urzędu koronera. Jeśli ten zadeklaruje, że znalezisko odpowiada ustawowej definicji "skarbu" - jest przesyłane do British Museum w Londynie, gdzie jest wyceniane. Muzeum ma prawo pierwokupu, a uzyskane pieniądze są równo dzielone pomiędzy znalazcę a właściciela terenu.
Brytyjscy muzealnicy są zadowoleni z takiej współpracy. Dr Bierbach wymienia zgłaszane przedmioty - broń z epoki brązu, średniowieczna biżuteria. Na wyspach brytyjskich bardzo popularne są programy telewizyjne typu "Time team" pokazujące pracę archeologów i współpracujących z nimi pasjonatów. Wiele ciekawych odkryć dokonywanych jest pod okiem kamery.
Rodaku, lepiej uważaj
Jeśli chcesz kupić wykrywacz i ruszyć w poszukiwaniu skarbów, pamiętaj - od pierwszego stycznia roku 2019 w Polsce zmieniły się przepisy dotyczące kwalifikacji czynu. Chodzenie z wykrywaczem, do tej pory traktowane jako wykroczenie, stało się przestępstwem. A detektorysta poszukujący na setki razy przeoranym polu swojego skarbu – przestępcą. Zadowoleni są i archeologowie (wycięli wszak konkurencję), a także policjanci (statystyki wykrywalności przestępstw szybują w górę).
Polscy poszukiwacze mogą szukać "skarbów" po uzyskaniu zezwolenia od wojewódzkiego konserwatora zabytków. Polskie prawo traktuje polskich detektorystów jak szkodniki – złodziei, którzy są głównie zainteresowani zawłaszczeniem przedmiotu. Argumenty archeologów, że najważniejszy jest kontekst - otaczająca zabytek warstwa macierzysta oraz jego związek z innymi znaleziskami - w jakim został znaleziony przedmiot (przedziwne, że takiego larum nie podnoszą zadowoleni z liczby zgłaszanych przedmiotów muzealnicy brytyjscy), nie mają w tym przypadku odzwierciedlenia w rzeczywistości. Większość znalezisk dokonanych przy pomocy detektora pochodzi z warstw ziemi wielokrotnie przemieszanej urządzeniami rolniczymi podczas lat jej uprawy, gdzie kontekstu już nie ma.
W Polsce przyznawanie nagrody za zgłoszone znalezisko jest uznaniowe i zależy od Ministra Kultury. Przepisy jednak nie są tak jasne jak w Wielkiej Brytanii. Natomiast za chodzenie bez zezwolenia hobbystom grożą surowe kary. Jeśli prokuratura dopatrzy się niszczenia stanowiska archeologicznego - nawet do 8 lat pozbawienia wolności.