Otóż w etyce lekarskiej obowiązuje dość czytelna zasada, że przed podjęciem pracy żadnego prezentu nie wolno wziąć od pacjenta, ale po wykonaniu pracy - przyjęcie upominku jest - owszem - dozwolone. W moim przekonaniu zasada ta jest i słuszna, i elegancka.

Reklama

W starożytności lekarz był wynagradzany tylko w sytuacji, gdy pacjent wyzdrowiał. Był to skuteczny sposób chronienia chorych przed naciągaczami, którzy nie potrafili leczyć, a obiecywali cuda. Dziś powrót do tej zasady byłby niemożliwy. Lekarzom chcemy płacić za pracę, a nie za jej wynik, bo a priori zakładamy ich wysoką kompetencję zawodową.

Zróżnicowanie efektów ich starań tłumaczymy sobie raczej niejednolitymi predyspozycjami pacjentów niż niejednolitymi umiejętnościami terapeutów. Słuszna czy nie – zmiana ta jest nieodwracalna. Ale coś przez nią straciliśmy. Lekarz dociekliwy, staranny i lepiej wykształcony dostaje takie samo wynagrodzenie, co ospały, niedbały i powierzchowny. Dlatego nie powinniśmy się wstydzić spontanicznych dowodów wdzięczności, gdy lekarz naprawdę się stara i gdy jego praca przynosi rezultaty.

Czy możemy zrobić coś więcej? Chyba nawet nie trzeba. Gdy jakiś pacjent z trudnym do opanowania schorzeniem szuka sobie kolejnego lekarza i gdy wreszcie trafi na takiego, który potrafi mu pomóc, to zrozumiałe jest, że po powrocie do zdrowia chce wyrazić swoją radość. Jednak ten miły zwyczaj jest tłumiony w Polsce przez nieładne, ale uporczywe zachowania.

Pewni lekarze dają do zrozumienia, że upominek należy się im zawsze, i traktują pacjenta, który nie proponuje prezentu jak prostaka lub intruza. Ta postawa spotyka się ze zrozumieniem u wielu pacjentów. Im więcej słyszą o strajkach i protestach w służbie zdrowia, tym bardziej się boją, że ich lekarz po cichu zastosuje wobec nich strajk włoski i będzie tylko udawał, że ich leczy.

By się przed tym obronić, z góry wkupują się w jego łaski, przynosząc butelkę brandy lub - podobno ciągle jeszcze - kopę jaj. To straszne, bo niewybredne. Takie nastawienie po jednej czy drugiej stronie powoduje, że kontakt między lekarzem i pacjentem staje się obrzydliwie komercyjny i manipulacyjny.

Puryści domagają się w tej sytuacji potępienia dla wszelkich symbolicznych dowodów wdzięczności. Znam lekarzy, którzy absolutnie odmawiają przyjęcia jakichkolwiek prezentów. Obraża ich nawet domowa nalewka własnej roboty lub prezent w postaci książki ich ulubionego autora. Oczywiście mają pełne prawo do tak nieustępliwego akcentowania swego rygoryzmu, do propagowania czystych relacji w swym zawodzie.

Reklama

Mogą być alergiczni na każdy symptom korupcji, nawet pozorny. Mam jednak wrażenie, że ich relacje z pacjentami nabierają wtedy przesadnie oficjalnego charakteru. Tacy lekarze stają się niedostępni, wyniośli i chłodni, jakby swą osobistą ascezą chcieli wynagrodzić pacjentom nieskrywaną interesowność części kolegów.

Trudno mi tę niezłomność źle oceniać. Może mają rację. Może tylko nieugięta odmowa zdoła przerwać przykry obyczaj podpłacania lekarzy. Jednak z drugiej strony - w sytuacji gdy opieka zdrowotna staje się coraz mniej sprawna, ich nieustępliwość to nie najlepsza polityka.

Gdy szpitale stoją na progu bankructwa, lekarze targują się o nocne dyżury, pielęgniarki stawiają ultimatum, społeczeństwo nie chce się godzić na współpłacenie, a telewizja straszy przykładem Czech, gdzie to współpłacenie już przyjęto - odrobina niewymuszonej uprzejmości między lekarzem i pacjentem nie zaszkodzi.

Potrzebny jest jakiś akcent zapewniający, że ta nieznośna sytuacja jest jeszcze normalna, że możemy sobie nawzajem ufać, że skromny prezent nie obraża lekarza i nie sugeruje, że jest on naciągaczem.

Medycyna nie jest zresztą jedyną dziedziną, w której pojawia się problem upominków. W wielu krajach przepisy etyki parlamentarnej wyraźnie mówią, jakie prezenty są dopuszczalne, a jakie nie. Słyszałem o regule sześćdziesięciu dolarów. To oczywiście dość sztuczna i wątpliwa granica.

Słyszałem też, że w pewnych krajach każdy prezent trzeba rejestrować. Ten obowiązek ma zabezpieczać przed pomówieniem posła o przekupstwo. Ta reguła ma więc z góry nieprzyjemny wydźwięk i może skwasić najsłodszy upominek. Słyszałem wreszcie o regule, która wydaje mi się bardzo dobra. Wolno dać dwa bilety do teatru - i wszystko, co nie dochodzi do tej ceny - ale nie wolno dać dwóch biletów do opery ani niczego, co przekracza ich koszt.

Dlaczego ta reguła jest dobra? Bo wyznacza górną i dolną granicę. Ponadto bilet do teatru niesie z sobą jakąś treść. Sztuka może zawierać aluzję do stylu pracy lekarza, do jego upodobań lub postawy. Pacjent daje dowód, że pomyślał, co lekarza mogłoby ucieszyć i - ewentualnie - stał za niego w kolejce do kasy.

Wreszcie prezent związany ze sztuką nie kojarzy się z konsumpcją, a więc liczy się symbol, a nie wartość handlowa prezentu. Natomiast bilety do opery są już wyszukanym luksusem, są odświętne i zobowiązujące, mogą sprawiać wrażenie, że pacjent celowo wybrał kosztowny podarunek, ponieważ chciał być zapamiętany. A tego robić nie wolno, bo to korupcja.

Dawanie upominku lekarzowi to umiejętność wymagająca odrobiny finezji. Prezent musi wyrażać wdzięczność i sprawiać obdarowanemu przyjemność. Nie może być za tani ani za drogi, nie może być sztampowy, ani ekstrawagancki, nie może być wulgarny, ani protekcjonalny. Nie łudźmy się jednak, że jeśli nie potrafimy wybrać takiego prezentu, to wolno nam dać pieniądze albo byle jaką butelkę brandy.

Prezent musi mieć w sobie coś z niespodzianki i nowości. Już lepiej dać dwa kubańskie cygara niż napoleona, bukiet kwiatów - a nie wieczne pióro, butelkę sherry - a nie bombonierkę, słoik dobrego miodu - a nie perfumy. Ale przede wszystkim trzeba się trzymać zasady: "Jak nie wiesz, co dać, nie dawaj nic.

Jeśli naprawdę będziesz czuć wdzięczność wobec lekarza, coś ci samo przyjdzie do głowy”. Prezent rutynowy w gruncie rzeczy powinien irytować i drażnić lekarza, bo jest rodzajem niezrozumiałego haraczu, zabobonną daniną. W relacje między lekarzem i pacjentem wprowadza jakąś wysiloną grzeczność i dwuznaczną chęć spłaty długu, gdy tego długu nie było.

Lekarz nie jest kelnerem - przy całym szacunku dla obu zawodów. Kelnerowi, jeśli dobrze pracuje, należy się dziesięć procent, bo taki jest zwyczaj. Lekarzowi, jeśli specjalnie się starał, należy się mało ostentacyjny, miły prezent. Bo to jest dobry zwyczaj. Natomiast mieszanie ich z pewnością nie jest niczym dobrym.