Na początek historyjka prawdziwa, choć z konieczności bez dat i nazwisk. Spotkanie ścisłych władz największej partii w sprawie Kłopotu. Kłopot ma swoje nazwisko (ale nie Kłopotek), pozycję polityczna i zrobił kilku ważnym osobom nieco krzywdy. A co najważniejsze, nie wiadomo, czy nie zrobi większej. Zaproszony na spotkanie znany poseł P. proponuje: "A może dwie prostytutki zeznają, że je zgwałcił?". Na uwagę, że facet zbliża się tylko do żony, pada uwaga: "To się zapłaci i zeznają". Propozycja zostaje jednak odrzucona. Ale pewien wicepremier uważany powszechnie za twardziela zaczyna po tym spotkaniu rozumieć, że ma w partii konkurenta, przy którym jego twardość jest równa brutalności Misia Uszatka, który jak wiadomo, gotów jest zajączkom rzucić kilka uwag krytycznych, ale kolan jednak nie przestrzeliwuje.

Reklama

>>> Michalski: Premier jednym głosem z Palikotem

Tyle wstępu. A teraz do rzeczy, bo w ten weekend zdarzyła się rzecz ważna i niespodziewana, choć przez niektórych przewidywana. Oto bowiem Janusz Palikot rozpoczął realizację III etapu politycznego biznesplanu i postawił PO na krawędzi wojny domowej. Po etapie pierwszym (wejście do polityki) i drugim (zbudowanie rozpoznawalności) zaczął część trzecią - bitwę o prawdziwe wpływy. Te twarde, dające stanowiska i władzę mówienia ludziom, co mają mówić. Trzeba znać realia Platformy Obywatelskiej, by rozumieć, że jedno o rzekomej odpowiedzialności Grzegorza Schetyny za wznowienie postępowania prokuratorskiego przeciw Palikotowi jest w istocie wydaniem wicepremierowi wojny. "Kości zostały rzucone" - musiał wieczorem rzucić Palikot do swojego sztucznego białego kota ozdabiającego stół w salonie jego warszawskiego mieszkania. Kot, choć sztuczny, mógł nawet odpowiedzieć - reaguje bowiem na ruchy i dźwięk mechanicznym miauczeniem.

I Schetyna też musi odpowiedzieć. Bo jeśli pozwoli takiemu Palikotowi na szarganie swojego dobrego imienia, to wkrótce różni mali ludzie pomyślą sobie, że nic nie może. A przecież może. Wystarczy pstryk i lubelskiego posła nie ma. Normalnie. Ale rzecz wcale nie jest taka prosta. Jak bowiem niesie polityczna plotka i obserwacja zachowania premiera Donalda Tuska, szef rządu wspiera Palikota.

>>> "Palikot to polska wersja Czerwonej Szmaty"

I tu dochodzimy do piątego dna całej sprawy, być może jednak najistotniejszego. Do konfliktu Schetyna-Palikot. Konfliktu często wyolbrzymianego, bo to, co obserwowaliśmy do tej pory, to były raczej zgrzyty w dobrze działającym tandemie. I choć obaj panowie mieli często ciche dni, to więcej było przyjacielskich pogawędek. Ostanio zaś całkiem sporo. Ale teraz, mam wrażenie, wszystko zaczyna się na nowo. Jeśli bowiem po swoim ataku na Schetynę Palikot pozostanie bezkarny, jeśli szef rządu nie wyrzuci go z hukiem, będzie to oznaczało zakwestionowanie dotychczasowej hierarchii w Platformie. Pajac zrówna się w mocy z żelaznym wicekanclerzem. To zaś będzie dla tego ostatniego nie do zaakceptowania. W potężnym, notującym sukces za sukcesem obozie władzy, wybuchnie wojna domowa o sile i skali porównywalnej z apogeum konfliktu Miller-Kwaśniewski. I wszystko obróci wniwecz. No, chyba że Palikot jednak wyleci. Tak czy inaczej trzeciego wyjścia już raczej nie ma. Albo Palikot osiągnie pozycję równego Schetynie w Platformie Obywatelskiej albo straci wszystko. Albo Schetyna uzyska satysfakcję i uzyska od Donalda Tuska wyrzucenie Palikota albo nic już nie będzie takie samo i rozpocznie się platformerska wojna domowa. Powtórzmy - kości zostały rzucone.

Często słyszę pytanie, dlaczego tyle uwagi poświęcam "pajacowi" Palikotowi. Bo po pierwsze, to nie tylko pajac. A po drugie - bo wkrótce trzeba będzie mu poświęcić jeszcze więcej czasu.