Jeśli Donald Tusk sądzi, że w ten sposób odpowiada Kaczyńskiemu na spot, to grubo się myli. Albo się nie myli, ale w takim błędzie pragnie utrzymać ludzi, którzy nawet nie są jego wyznawcami, ale są wyznawcami „antykaczyzmu”. Spot PiS-u był tępy, decyzja o rozpoczęciu wyborów do europarlamentu od kampanii wyłącznie negatywnej, była niemądra, ale zarzuty tchórzostwa (Kaczyński był w latach 80. milion razy odważniejszy od Palikota) i insynuacje homoseksualizmu to jednak inny poziom politycznej walki. O skalę gorszy, o klasę przelicytowyjący Leppera, choć oficjalnie uznała go za metodę własną partia polskiego mieszczaństwa, polskiej klasy średniej. Więc widać jest przyzwolenie, a nawet zamówienie, żeby polska klasa średnia stała się jakościowo gorsza od elektoratu „Samoobrony”. Głupsza, mniej rozgarnięta, dająca się powodować emocjami bardziej brutalnymi.
Donald Tusk, za pośrednictwem wielkiej tekturowej tuby występującej w polskiej polityce pod imieniem i nazwiskiem Sławomira Nowaka, poinformował głosującą na PO polską klasę średnią, polskie mieszczaństwo, w tym także mnie, bo w 2007 roku wybrałem - po paru dekadach jałowego radykalizmu - bycie polskim mieszczaninem i głosowanie na jedyną istniejącą w tym kraju partię mieszczańską, że możemy teraz robić i mówić w zasadzie wszystko, żeby tylko ogłuszyć (a nie zabić) Jarosława Kaczyńskiego. Wszystko ma przyzwolenie, mogę na Kaczyńskiego bluzgać, wyzywać go, insynuować, a wtedy jako polski mieszczanin będę miał w Tusku reprezentanta, który mi zaufa, pochwali mnie i moją gazetę. Tak jak dzisiaj nie do końca mi ufa. Podobnie po stronie PiS-u przyzwolenie ma każdy atak przeciwko Platformie czy Wałęsie - z użyciem teczek, zeznań w śledztwie, menu kongresu Europejskiej Partii Ludowej itp. – bo w ten sposób niegdyś bracia Kaczyńscy zdefiniowali mapę swoich głównych wrogów, w wojnie z PO i Wałęsą zebrali i utrwalili swoje społeczne poparcie, i z tej wojny nie zrezygnują nigdy, gdyż tylko ona utrzymuje ich przy życiu, a nie żadne sofistykowane „projekty naprawy państwa” czy „pomysły infrastrukturalne”.
Gdzie jest i co może w tej sytuacji zrobić centrowy elektorat, który głosował w 2005 roku na PiS, w 2007 na PO, ale za każdym razem warunkowo, w oparciu o parę kryteriów, których ani PiS, ani PO nie kwapiło się realizować? Może w ogóle centrowego elektoratu w Polsce nie ma, może się politycznie nie liczy, a może nie potrafi głośno wypowiedzieć swoich warunków, bo w sumie jest za poczciwie oportunistyczny, za poczciwie odpowiedzialny za Polskę, za poczciwie pragnący w słabej i zniszczonej Polsce pokoju społecznego. Czuje się zbyt poczciwie odpowiedzialny za wspólną pamięć o pierwszej „Solidarności”, za dawny antykomunizm, za Instytut Pamięci Narodowej itp... Ja ten elektorat rozumiem, bo sam do niego należę. Kaczyński i Tusk też ten elektorat i ludzi takich jak ja znają, dlatego wiedzą, że mogą nas traktować jak śmiecie. Wiedzą, że powinni raczej walczyć o maryjowców i Marka Kondrata niż o mnie, bo ja i tak będę głosował na różne formy partii centrowych czy centroprawicowych, a maryjowcy i Marek Kondrat od politycznej odpowiedzialności wolą tępe emocje, więc niezaspokojeni przez Kaczyńskiego maryjowcy mogą zagłosować na „Libertas”, a niezaspokojony przez Tuska w swojej nienawiści do „kaczorów” Marek Kondrat może zagłosować na SLD. Więc to o nich warto się starać, nie o mnie. Bo ja i tak zawsze zagłosuję na PiS albo na PO, albo na coś co ich poprzedzało (AWS) albo na coś, co ich w polskiej polityce zastąpi. Zatem o mnie i paru mi podobnych Tusk ani Kaczyński nie muszą się starać, z nami wybranym przez nas językiem politycznego centrum nigdy w polityce nie rozmawiają.
Gdyby centrum liczyło się dla Kaczyńskiego i Tuska bardziej niż świry, to kiedyś Kaczyński nie stworzyłby koalicji z LPR i „Samoobroną”, a dzisiaj Tusk nie pozwoliłby Sławomirowi Nowakowi wyrazić bezwarunkowego poparcia dla Janusza Palikota po ostatniej „konferencji prasowej” w Lublinie.
Ale nawet jeśli nas – centrowych śmieci – jest w Polsce zaledwie parę milionów. I jeśli nawet rzeczywiście nie potrafimy na złość Kaczyńskiemu i Tuskowi zagłosować na Napieralskiego ani na Giertycha, to jednak potrafimy nie pójść na wybory w ogóle. A czy rzeczywiście Tusk potrafi zebrać konstytucyjną większość a nawet wygrać wybory prezydenckie w pierwszej turze, kiedy parę milionów centrowych wyborców na wybory nie pójdzie? Proszę o przemyślenie tego, nie przez Palikota, który gra na siebie, bo marzy o tym, by być polskim Neronem, jeśli kiedyś polska polityka rozpadnie się do końca i rynek na cesarza-poetę będzie w Polsce większy niż rynek na Marka Aureliusza. Nie adresuję tego pytania do Sławomira Nowaka, który nie istnieje. Nie adresuję go do Bronisława Komorowskiego, który świadomie gra na inne energie i siły niż Tusk i Schetyna, bo chodzenie pod nimi go upokarza i chciałby ich jak najszybciej zastąpić. Ja to pytanie adresuję do Grzegorza Schetyny, do Rafała Grupińskiego i do samego Donalda Tuska. Czy rzeczywiście są panowie pewni, że uważanie centrowego elektoratu – elektoratu naprawdę centrowego, głosującego zgodnie z poglądami nieco bardziej skomplikowanymi niż „antykaczyzm” – za nawóz historii, z którym nie warto się liczyć, naprawdę nigdy się na was nie zemści?