To, że zapotrzebowanie na matki zastępcze jest w Polsce ogromne, wiadomo nie od dziś. Wystarczy wstukać takie hasło w internetowej wyszukiwarce, by zobaczyć dziesiątki ogłoszeń kobiet poszukujących surogatki, ale także oferty Polek, które chciałyby zarobić na wynajmowaniu brzucha.

Reklama

Pewne jest również, że wokół tego niedostrzeganego przez polityków zjawiska jacyś sprytni ludzie zbudowali już dochodowy biznes. Biznes w całości bazujący na tym, że w Polsce nie ma żadnych prawnych uregulowań dotyczących zastępczego macierzyństwa. Nie ma ani jednego przepisu, który zezwalałby na takie praktyki bądź ich zakazywał. Nie ma żadnego mechanizmu kontroli. Teraz można więc całkowicie bezkarnie pobierać od marzących o własnym dziecku ludzi setki tysięcy złotych. A gdy coś się nie powiedzie, śmiać się z ich bezsilności, wiedząc, że polskie sądy ukarałyby raczej niedoszłych rodziców niż nieuczciwych pośredników.

Nie znamy skali problemu, nikt tak naprawdę nie wie, ile działa w Polsce przedsiębiorstw wynajmujących brzuch. My dotarliśmy do jednego i opisujemy mechanizm. Doskonale pamiętam pierwszą rozmowę z Elżbietą Szymańską. To było niemal dokładnie rok temu, tuż po tym jak ta mieszkanka podwarszawskiego Piaseczna ogłosiła, że chce wynajmować swój brzuch kobietom, które nie mogą urodzić dziecka. Szymańska zapewniała wtedy, że zostanie matką zastępczą dlatego, że współczuje bezdzietnym parom i pragnie im pomóc. Nie ukrywała wprawdzie, że za swoje dobre serce zamierza pobierać opłatę, ale twierdziła, iż chodzi tylko o pokrycie kosztów utrzymania w czasie ciąży. Dzisiaj już wiemy, że w ciągu tego roku powstała przynajmniej jedna doskonale prosperująca firma pośredniczącą między kandydatami na rodziców a matkami zastępczymi. Ta przedsiębiorcza kobieta nie mówi już wcale o współczuciu, za to chętnie rozmawia o pieniądzach. Zdesperowanym parom każe słono płacić za swoje usługi, a w zamian daje im świstek papierów, które okazują się zlepkiem kuriozalnych przepisów. Przepisów, które nikogo, a zwłaszcza agencji Elisabeth, do niczego nie zobowiązują. Może się więc okazać, że ludzie, którzy za wynajęcie surogatki zapłacili ostatnie pieniądze, zostaną z niczym, bo ona poczuje nagle macierzyński instynkt i nie zechce im oddać niemowlęcia. To scenariusz znany z amerykańskich filmów, ale jakże prawdopodobny.

I jeszcze jedno: nie wolno wierzyć, że komukolwiek innemu, kto założył agencję surogatek, chodzi o pomaganie bezdzietnym parom. Oni traktują dziecko jak towar, który można zamówić, opłacić i w stosownym czasie odebrać. Żerując na cudzym nieszczęściu, zarabiają ogromne pieniądze.

Reklama