Męczeństwo robi piłce nożnej bardzo dobrze, zwłaszcza polskiej. Nawiasem mówiąc, nie wydaje mi się, żeby stan naszej reprezentacji był tak katastrofalny, jak uważają niektórzy, choć nie zrodziła nam się - na co po cichu liczyliśmy - wielka jedenastka. Wielkie drużyny tych mistrzostw - hiszpańska czy holenderska - pokazują umiejętności, które są poza naszym zasięgiem. Nie trzeba zresztą szukać aż tak daleko. Przecież i w naszej grupie Chorwaci grają świetnie.

To, że Chorwaci zagrają w rezerwowym składzie, nie znaczy, że czeka nas lekki mecz. Daj nam Boże taki pierwszy skład, jaki Chorwaci mają w rezerwie! To europejska klasa. Chorwaci mają wielki atut, ponieważ grają na luzie. W piłce nożnej mecze, które można przegrać, na ogół się wygrywa. Z kolei mecze, które trzeba wygrać, często się przegrywa albo po prostu nie wygrywa. Chorwaci są w takiej właśnie sytuacji - mogą zremisować, mogą nawet przegrać, grają w stanie zupełnego odprężenia.

I my mieliśmy kiedyś taki mecz. Pamiętamy przecież ten najpiękniejszy pojedynek polskiej reprezentacji z Włochami w 1974 r. To było takie spotkanie, w którym graliśmy "o nic". I zrobiliśmy to pięknie. Tak samo wolni jak Polacy wtedy będą się czuli dziś wieczorem Chorwaci. W 1974 osiągnęliśmy piękno dzięki wolności, nie lekceważąc przeciwników. Myślę, że i nas Chorwaci nie będą lekceważyć. Ten mecz będzie szalenie trudny, ale tak naprawdę dla nas jest już bez znaczenia. Niemcy nie odpuszczą meczu z Austrią. Co więcej, uważam, że nawet gdybyśmy wygrali w ostatni czwartek z Austrią, i tak nie wyszlibyśmy z grupy, bo Austriacy nie mają szans w starciu z niemiecką drużyną.

Z każdą porażką Polaków wraca pytanie, dlaczego nie możemy przeżyć w 2008 r. tych samych emocji co przed 24 laty. Jestem przekonany, że Leo Beenhakker robi wszystko, co leży w jego mocy, żeby umiejętności naszych piłkarzy jak najlepiej wykorzystać. Tyle że te możliwości mamy ograniczone. Beenhakkerowi nie zdarzyła się po prostu taka generacja piłkarzy, jaka zdarzyła się Górskiemu. Ciągle czekamy na grupę rówieśników, którzy odrodzą polski futbol.

Mecze oglądam sam, żeby nie zdradzać się z mym prymitywizmem kibica. Bo kiedy gra moja drużyna, ogarniają mnie zupełnie niepoczytalne, zwierzęce i nikczemne emocje. Całkiem inne, niż kiedy oglądam mecz w wykonaniu jakiejkolwiek innej drużyny. Dopóki więc grają nasi, moja dusza kibica cierpi. Czekam - jakkolwiek to zabrzmi - by wreszcie skończyły się eliminacje grupowe, by Polska pojechała do domu, żebym mógł w spokoju oglądać piłkę nożną. Jak długo na boisko wychodzą biało-czerwoni, jestem zaburzony emocjonalnie. Niech tylko dzisiaj wydarzy się coś takiego, co da nam cień szansy - na przykład prowadzenie Austrii w pierwszej połowie meczu z Niemcami - i gehenna zaczyna się na nowo.

Czy warto liczyć na cud? Bez tej wiary oglądanie dzisiejszego meczu nie miałoby sensu. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że choć smakiem piłki nożnej są niespodzianki, nie mogą one być jej zasadą. Sport sprowadza się przecież do tego, że wygrywa lepszy. Zdarza się oczywiście niekiedy, że słabszy pokonuje lepszego. Ale nie łudźmy się - w naszej grupie awansują Chorwacja i Niemcy, a nie Polska i Austria.









Reklama