"Głosując za nieobecnych posłów niewątpliwie poświadczyli nieprawdę, a ich działanie miało istotne skutki prawne, bo zapadła uchwała Sejmu obciążona wadą prawną. Przekraczając swe poselskie uprawnienia działali na szkodę interesu publicznego. To szczególnie naganne postępowanie" - mówił przed sądem prokurator, żądając skazania obu oskarżonych za poświadczenie nieprawdy i za przekroczenie uprawnień.

Reklama

Maciej Krasiński, obrońca oskarżonych (którzy przyznali się do głosowania za kolegów), przekonywał, że Jan Chaładaj i Stanisław Jarmoliński powinni być skazani tylko za poświadczenie nieprawdy. Jego zdaniem, sprawa powinna zostać warunkowo umorzona, tak jak w 1994 roku sąd umorzył proces posłów: Tadeusza Gajdy (PSL), Marcina Libickiego (ZChN), Henryka Strzeleckiego (PSL) i Andrzeja Zakrzewskiego (Polski Program Liberalny), którzy w październiku 1992 roku, podczas przyjmowania uchwały o założeniach polityki społeczno-gospodarczej na 1993 rok zagłosowali za nieobecnych kolegów - co pokazała TVP.

"Panowie Chaładaj i Jarmoliński ponieśli już dotkliwe konsekwencje swego postępowania: śmierć cywilną, koniec kariery politycznej, stracili możliwość zasiadania we władzach instytucji Skarbu Państwa. A ich udział w feralnym głosowaniu miał niewielkie znaczenie, bo ich głosy nie ważyły na wyniku głosowania" - przekonywał adwokat. Przypomniał też, że prokuratura odmówiła śledztwa w sprawie poświadczenia nieprawdy przez posłów PiS, którzy - aby nie potrącać im poselskich diet - składali usprawiedliwienia swej nieobecności w Sejmie, podczas gdy byli oni w gmachu parlamentu, ale nie brali udziału w posiedzeniu protestując na korytarzu.

Sprawa Chaładaja i Jarmolińskiego ma już 7-letnią historię. W marcu 2003 r. ważyły się losy ministra infrastruktury i wicepremiera w rządzie SLD-UP Marka Pola. Opozycyjne wówczas PO i PiS kolejny raz wniosły o wotum nieufności wobec ministra, którego uznawali za najbardziej nieudolnego - lider PO Donald Tusk nawet mówił o nim wtedy "Winietu". Koalicja wspierająca rząd Leszka Millera obroniła swego ministra.

Czytaj dalej >>>



Okazało się jednak, że w tym i innych głosowaniach posłowie Chaładaj i Jarmoliński przyciskali przyciski także za nieobecnych tego dnia Mieczysława Czerniawskiego i Alfreda Owoca. Wykrył to ówczesny poseł koła Ruch Katolicko-Narodowy Robert Luśnia (w innej sprawie uznany potem przez Sąd Lustracyjny za tajnego współpracownika SB) i ogłosił z sejmowej trybuny.

Reklama

Sprawą zajęła się prokuratura, do której doniesienie skierował ówczesny marszałek Sejmu Marek Borowski. Chaładaja i Jarmolińskiego wykluczono z klubu SLD. W śledztwie przyznali się do zarzuconego im poświadczenia nieprawdy - za to przestępstwo grozi do pięciu lat więzienia. Odmawiali składania wyjaśnień.

Z ustaleń prokuratury wynika, że Chaładaj miał zagłosować sześć razy za posła SLD Mieczysława Czerniawskiego, a Jarmoliński - oddać 41 głosów za posła Alfreda Owoca. Dowodami w sprawie są m.in. wydruki głosowań, ich zapisy telewizyjne oraz zeznania zainteresowanych posłów, w tym posła Luśni. Według prokuratury, karty do głosowania posłów Czerniawskiego i Owoca zostały użyte "wbrew woli dysponentów".

Akt oskarżenia wysłany do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia przeleżał kilka lat, wreszcie w styczniu zeszłego roku sprawa trafiła na wokandę. 65-letni Jarmoliński - lekarz ginekolog ze specjalizacją drugiego stopnia, przeszedł ciężką chorobę. Jest już na emeryturze.

Do polityki nie wrócił też 58-letni Chaładaj - były wiceprezes spółki handlującej sprzętem kolejowym, obecnie szukający pracy. Jak mówi, wisząca nad nim niezakończona sprawa karna utrudnia mu jej znalezienie. Według Chaładaja, sprawę bardzo mocno przeżyła żona Jarmolińskiego, która w efekcie stresu zmarła.