Sobotnia publikacja DZIENNIKA o poufnym spotkaniu premiera Donalda Tuska z Leszkiem Millerem wywołała falę komentarzy. Podczas kongresu PiS nawiązał do niej Jarosław Kaczyński.

Reklama

"Leszek Miller stał się doradcą pana Tuska jeśli chodzi o walkę z prezydentem Rzeczypospolitej - atakował prezes PiS. Z kolei były prezydent Aleksander Kwaśniewski Tuska bronił. "Koabitacja jest obowiązkiem mądrych polityków, jest zapisana w konstytucji, jest możliwa. Każda mądra rada jest tutaj do rzeczy, a każda głupia rada powinna być odrzucona" - powiedział w sobotę.

W spotkanie obu panów nie dowierzali za to politycy Platformy Obywatelskiej. "To niemożliwe. Znam pana premiera. Nie wierzę, że spotkał się z Millerem, bo niby po co?" - zastanawiał się Janusz Palikot. Zdziwniona była też minister Julia Pitera. "Byłam w kancelarii premiera prawie cały dzień. Nie widziałam tam Millera. To dziwne, że nikt o tym nie mówił. Przecież Miller jest rozpoznawalny i jeśli był w kancelarii, to na pewno ktoś go musiał widzieć" - stwierdziła minister.

KAMILA WRONOWSKA: Sporo szumu wywołała informacja DZIENNIKA o pana spotkaniu z premierem Donaldem Tuskiem. Prezes PiS Jarosław Kaczyński uznał ją nawet za znamienny przykład sojuszu lewicy z PO. Wyjaśnijmy więc, jak to naprawdę było? Kto kogo zaprosił?

Reklama

LESZEK MILLER: Zatelefonowałem do premiera Tuska z życzeniami i pytaniem, czy zechce mnie przyjąć. Donald Tusk odebrał mi rekord wyborczy z 2001 roku, kiedy to SLD uzyskał 41 procent głosów. W ostatnich wyborach partia Tuska dostała pół procent więcej i teraz puchar należy do niego. To zasługiwało na gratulacje. Zostałem zaproszony i wybuchła burza. Szkoda, że to, co jest standardem w zachowaniach polityków gdzie indziej, w Polsce jest czymś nienaturalnym

Rozmawialiście o relacjach premier - prezydent. Czy premier Donald Tusk i prezydent Lech Kaczyński są skazani na konflikt?

Tak sądzę, bo prezydent Kaczyński musi spoglądać na premiera Tuska jak na swojego przyszłego rywala w wyborach prezydenckich. A to będzie ich stosunki zaostrzać.

Reklama

Pan, gdy był premierem, nie marzył o prezydenturze. A jednak spierał się z prezydentem Kwaśniewskim.

My spieraliśmy się głównie o politykę zagraniczną. Aleksander Kwaśniewski bardzo lubił ten obszar, był o niego zazdrosny i świetnie się tam czuł. Wydaje mi się, że Lech Kaczyński nie jest aż takim zwolennikiem uśmiechania się do europejskich i światowych salonów.

Prezydentowi Kaczyńskiemu bardzo zależało na tym, by to on jechał na szczyt do Lizbony. Słusznie?

Podpisanie traktatu reformującego to tak ważny dzień, że żaden prezydent z tego łatwo nie zrezygnuje. Aleksander Kwaśniewski też chciał być w Atenach, gdzie podpisywaliśmy traktat akcesyjny. Przy czym chciał za dużo – miał zamiar nie tylko uczestniczyć w uroczystościach, ale podpisać traktat. Nawet napisał do mnie pismo, że zamierza być szefem delegacji i podpisać traktat. Musiałem perswadować, że byłoby to ciężkie naruszenie konstytucji. Bo prezydent nie podpisuje traktatów, które negocjował rząd. Kwaśniewski po długich wahaniach w końcu to zrozumiał. Uzgodniliśmy, że ja będę szefem delegacji rządowej, a prezydent państwowej. Ten wzór można powtórzyć.

Jak na takie wspólne wyprawy patrzą inni członkowie Unii?

Najczęściej z rozbawieniem. Ale tak samo my komentowaliśmy delegacje francuskie, kiedy na szczyty przyjeżdżali prezydent Chirac i premier Jospin. Siadali obok siebie, nie odzywali się do siebie ani słowem. Chłodem wiało na całą salę, a wszyscy się podśmiewali.

Ostatnio premier spotkał się z prezydentem. Zapowiedzieli też, że takich spotkań ma być więcej. Dobry pomysł?

Tak. Za czasów prezydentury Kwaśniewskiego odbywaliśmy takie spotkania w każdy poniedziałek. Jechałem i mówiłem: "Drogi Olku, chciałem ci powiedzieć, że wybieram się tu i tu, a problemy, które mogą cię zainteresować, są takie i takie". Potem prezydent mówił: "Drogi Leszku, chcę cię poinformować, że w tym tygodniu będę robił to i to". Z Kwaśniewskim miałem taką umowę: że o ile w spotkaniach NATO aktywność wykazuje prezydent, bo jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, to w sprawach unijnych kierownictwo należy do premiera. Tusk z Kaczyńskim też mogliby się tak umówić

Kto powinien decydować o wycofaniu polskiego kontyngentu z Iraku?

Rząd. I nie musi nawet pytać o to prezydenta, bo jego zgoda jest zawsze na określony czas. Jeśli termin mija, zgoda po prostu wygasa. Decyzja prezydenta jest potrzebna dla wysłania wojsk do danego kraju, ale już nie do ich wycofania.

A w sprawie tarczy antyrakietowej?

Decyzja należy do rządu. Jednak nie jest też dobrze, gdy prezydent o ważnych rzeczach dowiaduje się z gazet.

Tusk jest chyba w lepszej sytuacji niż pan w starciu z Kwaśniewskim. Bo pan był taką czarną owcą. Kwaśniewski był tym dobrym. Teraz premier ma większe poparcie medialne.

To słuszna uwaga, ale to może się zmienić, bo premierzy szybko się zużywają. Dużo zależy od charakterów. O mnie mówiono, że jestem jak ciężki czołg, który prze do przodu, ale każda salwa przeciwnika pozostawia na nim ślady. Tu blizna, tam wyrwa. Natomiast o Kwaśniewskim, że jest człowiekiem z teflonu. Po nim spływa wszystko, chociaż wygląda na to, że teraz już nie.

Donald Tusk też jest z teflonu?

Chyba nie. Kwaśniewskiemu bardzo pomogła żona, która pojawiała się we wszystkich pismach kobiecych. To mu zrobiło dobry klimat.

Premier i pani Tusk powinni pójść tą drogą?

Czemu nie. I widzę, że próbują.