Późnym poniedziałkowym wieczorem "Rzeczpospolita" na swoich stronach podała informację, że Anna Cugier-Kotka w piątek została "brutalnie pobita" przez kilku nieznanych sprawców, którzy ją skopali. Wylądowała w szpitalu, została poddana obdukcji. Okazało się jednak, że ten opis niewiele ma wspólnego z prawdą. W TVN24 roztrzęsiona aktorka opowiedziała własną wersję. Z relacją "Rz" pokrywa się jedynie sam fakt napadu.

Reklama

>>> Cugier-Kotka odmówiła złożenia zeznań

W sprawie jest znacznie więcej znaków zapytania. W poniedziałek po południu aktorka nagrywała wywiad dla "Faktów" TVN. Po nim jeszcze przez kilkadziesiąt minut rozmawiała poza kamerą z reporterem Tomaszem Sianeckim. "Odwieźliśmy ją do domu. Mówiła o groźbach, o internecie, ale słowem nie wspomniała o tym incydencie" - opowiada nam dziennikarz. Dlaczego, skoro utrzymuje, że jest nim do dziś wstrząśnięta? Dlaczego wówczas nie płakała przed kamerą?

Wątpliwości w sprawie jest jeszcze więcej. Różnią się też wersje samej aktorki. Ta podana przez aktorkę w TVN 24, a potem innym dziennikarzom, to co innego, niż Cugier-Kotka powiedziała w sobotę policji.

Anna Cugier-Kotka opowiadała w TVN24, że zdarzenie miało miejsce w sobotę około 8-9 rano. Zaatakowało ją trzech napastników. Wyzywali ją, a potem zaczęli szarpać i kopać. "Krzyczeli: <Możesz mnie w d... pocałować, sprzedajna dziwko PiS-u. Jak występujesz w telewizji publicznej, to masz mówić prawdę>” - relacjonowała. Zapewniała też, że policja nie chciała przyjąć zgłoszenia o pobiciu, a centrale telefoniczne w prywatnych lecznicach odmawiały przyjęcia jej w celu zrobienia obdukcji. O całej sprawie milczała przez trzy dni, bo była w szoku, roztrzęsiona całym zdarzeniem.

Reklama

Według nagrania, którym dysponuje policja, Anna Cugier-Kotka przedstawiła inną wersję policjantom w sobotnie popołudnie. "Wracałam z wodą ze sklepu. Mężczyzna chwycił mnie za palec, wykręcił rękę i następnie kopnął. Krzyczał, że to kara za udział w spotach wyborczych PiS” - takie słowa aktorka przekazała po połączeniu z numerem 112. Nie potrafiła w żaden sposób opisać sprawcy. "Tłumaczyła, że była zaskoczona i przestraszona" - zapisali policjanci w służbowej notatce.

Ci ustaliliśmy?

Reklama

Jak ustaliliśmy, dokładnie o 13.57 sekund trzy aktorka, po 14 sekundach oczekiwania, dodzwoniła się na numer alarmowy 112. To było około pięć godzin po zdarzeniu. Dziś Cugier-Kotka twierdzi, że wcześniej wiele razy próbowała się połączyć, ale bezskutecznie. Według naszych informacji próba połączenia była jedna i skuteczna.



Rozmowa z oficerem dyżurnym trwała dwie minuty. Została nagrana. Dziesięć minut później pod dom aktorki zajechał radiowóz. Ze sporządzonych po interwencji notatek policjantów wynika, że kobieta czuła się dobrze. Nie skorzystała z propozycji wezwania karetki. Nie potrafiła też funkcjonariuszom opisać napastnika. "Tłumaczyła, że to efekt całkowitego zaskoczenia sytuacją" - mówi Marcin Szyndler, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.

Dlaczego policjanci odesłali ofiarę napaści do komisariatu i nie przyjęli od niej zawiadomienia o przestępstwie? "To standardowa procedura. Nie było sensu, aby załoga interwencyjna przeszukiwała okolicę, gdyż od zdarzenia minęło sześć godzin. Co więcej, funkcjonariusze nie wiedzieliby nawet, kogo szukać. A mówimy o przestępstwie ściganym na wniosek pokrzywdzonego" - tłumaczy Szyndler.

Cugier-Kotka nie pojawiła się na komisariacie aż do wtorkowego popołudnia.

Dla policjantów sprawa odżyła po publikacji "Rz" około godz. 22 w poniedziałek. "Opis zdarzenia był dramatyczny. Mowa była o brutalnym pobiciu i nie jednym, ale kilku napastnikach" - opowiada Szyndler. Natychmiast próbował skontaktować się z aktorką. Zaproponował jej pełną pomoc. Jak twierdzi policja, Cugier-Kotka nie zgodziła się, żeby funkcjonariusze pojawili się u niej w domu. Stwierdziła, że ewentualnie przyjdzie sama na komisariat, ale jeszcze nie podjęła takiej decyzji.

We wtorek po południu pojawiła się w praskiej komendzie na ul. Grenadierów. Nieoczekiwanie dla policjantów odmówiła jednak składania zeznań. Tłumaczyła, że jest zmęczona. To oznacza, że śledztwo nie może zostać wszczęte.

>>> Cugier-Kotka: Nazwali mnie dziw... PiS

Sama Cugier-Kotka uniemożliwia więc zrealizowanie oczekiwań prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Ten nie ma wątpliwości, że aktorka została pobita z powodów politycznych.

"Mamy tutaj do czynienia z przypadkiem, gdy osoba popierająca partię opozycyjną podlega bardzo ostrym represjom" - powiedział na popołudniowej konferencji prasowej Kaczyński. I zażądał od premiera, szefa MSWiA Grzegorza Schetyny oraz ministra sprawiedliwości schwytania sprawców domniemanego napadu. Dodał też, że "Polska maszeruje w stronę Białorusi".

Po południu w siedzibie PiS wszczęto alarm. Do polityków dotarły bowiem informacje, że wiedza prezesa występującego na konferencji prasowej mogła być nieprawdziwa.