Gen. Dukaczewski staje się główną postacią afery związanej z próbą kompromitacji byłej wicepremier Zyty Gilowskiej. To on miał ujawnić informacje na temat zbierania przeciwko niej dokumentów, świadczących o jej rzekomej współpracy z komunistycznymi służbami specjalnymi.

Sam Dukaczewski wszystkiemu zaprzecza. Rozmawiał już na ten temat z ministrem Radosławem Sikorskim i zarzekał się, że na temat Gilowskiej nie puścił pary z ust. Szef MON, który ma na pieńku z WSI, bo na początku lat 90. zbierały na niego kwity, chce jednak sprawdzić archiwa WSI. O zgodę poprosił premiera i szybko ją dostał.

"Nie mamy nic do ukrycia i nie powinniśmy mieć nic do ukrycia" - powiedział dziś Kazimierz Marcinkiewicz. Szef resortu obrony twierdzi, że na razie nie ma żadnego dochodzenia, bo nie ma żadnej sprawy. No, chyba że coś wykaże kontrola.

Zamieszanie wokół gen. Dukaczewskiego wywołała sama Gilowska. Ujawniła, że znana posłanka PO dwa razy ostrzegła ją o szykowanej przeciw niej akcji. Miała to wiedzieć z rozmów "z bardzo ważnym, kluczowym dla służb generałem".

Szybko udało się ustalić, że chodzi o Martę Fogler i gen. Dukaczewskiego. Posłankę jutro przesłucha prokuratura, która prowadzi śledztwo w sprawie zbierania fałszywych dokumentów na Gilowską.

Premier odwołał Zytę Gilowską 23 czerwca po tym, jak rzecznik interesu publicznego złożył wniosek o jej lustrację. W zeszły czwartek sąd lustracyjny postanowił nie wszczynać postępowania, bo Gilowska przestała pełnić funkcje publiczne.