Zastrzyk miał podać asystent Łyżwińskiego. "Był weterynarzem" - powiedziała Krawczyk. Według niej, w strzykawce była oksytocyna - hormon, który wywołuje skurcze porodowe. "Byłam wtedy w szóstym miesiącu ciąży" - dodała Krawczyk. Jej córeczka urodziła się jako wcześniak, ale zdrowa.

Choć Aneta Krawczyk o tym nie wspomniała, wiadomo, że chodzi o Jacka Popeckiego, byłego asystenta posła Łyżwińskiego. W oświadczeniu majątkowym napisał on, że z wykształcenia jest technikiem weterynarii. "Jeżeli to, co mówi Aneta K. jest prawdą, asystent posła Łyżwińskiego złamał prawo. Wywoływanie wcześniejszego porodu jest karalne" - mówi nam prokurator Kaczmarek. Według kodeksu karnego, grozi za to nawet osiem lat więzienia.

Aneta Krawczyk nie ma wątpliwości - to Łyżwiński jest ojcem jej córki. Zapewniła, że nie boi się badań genetycznych. "Chcę badań na ojcostwo. Ale najpierw poseł musi się ujawnić" - twierdzi Krawczyk.

Czy chciał jej odebrać dziecko? "Tak" - mówi kobieta. "Miałam zostawić dziecko w szpitalu i zrzec się praw rodzicielskich" - wspomina. Gdy się nie zgodziła, do szpitala przyszedł ten sam asystent Łyżwińskiego. "Pilnował, bym nie poszła do dziecka, które było w inkubatorze. Bym nie nawiązała tego pierwszego kontaktu" - relacjonuje Krawczyk. Później Łyżwiński domagał się, by nie podawała nazwiska ojca dziecka. "Wymyślił, żebym mówiła, że nie znam ojca dziecka, bo brałam udział w jakiejś imprezie i pod wpływem alkoholu z kimś się przespałam" - oskarża kobieta.

Po raz kolejny Krawczyk powtórzyła też, że wykorzystywał ją seksualnie szef Samoobrony Andrzej Lepper. "Robiliśmy to wiele razy, zawsze w pokoju Leppera w hotelu poselskim. Był śmiały" - opowiadała Krawczyk na antenie telewizji. I stwierdziła, że można znaleźć na to dowody. "Przypomniałam sobie, że wpisywałam się do księgi gości hotelowych" - przyznała.

Dlaczego zgadzała się na seksualne propozycje Leppera i Łyżwińskiego? "Nie chciałam skończyć jako sprzątaczka w szkole podstawowej" - twierdzi. I dodaje, że miała za to pracę w Samoobronie za 1600 zł miesięcznie. "Jak będziesz lojalna, to ci się będzie opłacać" - mieli mówić Lepper i Łyżwiński. Krawczyk uważa, że nie była jedyna. "Były inne dziewczyny" - mówi. Jak się czuła? Dziennikarzom TVN powiedziała, że najpierw było obrzydzenie, a później? "Nie wiem. Może miłość do oprawcy" - zastanawia się Krawczyk.

Teraz już wie, że nie było warto. "Z tym bagażem doświadczeń bym tego nie zrobiła. Ale wtedy? Byłam na zakręcie. Miałam dwójkę dzieci, problemy finansowe" - wspomina Krawczyk. Mówi, że gdyby wtedy wiedziała, co robi, poszłaby na to spotkania z dyktafonem albo kamerą. By wykorzystać to w przyszłości.

Dziennikarze TVN pytali, czemu o tym wszystkim powiedziała dopiero teraz. "A czy kiedykolwiek był na to dobry moment?" - odpowiedziała kobieta.