Andrzej Mleczko, rysownik i satyryk
Pierwszy dzień stanu wojennego zastał mnie w Warszawie, gdzie przyjechałem jako delegat na słynny już Kongres Kultury Niezależnej. Nie wiedząc, co się dzieje w kraju, dotarłem przez zaspy, rano 13 grudnia pod Pałac Kultury, gdzie odbywał się kongres i, ku swojemu zdziwieniu, w towarzystwie między innymi Karola Małcużyńskiego, przeczytałem, że kongres jest zawieszony do odwołania.

Wtedy zrodził się we mnie niepokój o moją trzyletnią córeczkę i postanowiłem natychmiast wracać do domu, do Krakowa. Dodatkowym stresem było dla mnie to, że trzy dni przed wprowadzeniem stanu wojennego, otworzono w redakcji "Szpilek" wystawę moich rysunków. W sytuacji stanu wojennego jasne było, że galeria zostanie zamknięta, a ja nie mogłem odebrać swoich prac. Dodatkowo zaraz po przyjeździe do Warszawy, jakimś niesamowitym cudem, udało mi się kupić 2 kilogramy mięsa, które złożyłem w "depozycie" w galerii i planowałem zabrać przed wyjazdem do domu. Niestety, do Krakowa wróciłem bez mięsa, które zamknięte przez kilka tygodni w galerii stało się najlepszą alegorią tamtych zdarzeń.

Wracając z niedokończonego Kongresu do Krakowa, spotkałem w pociągu profesora Jana Błońskiego. Obaj byliśmy przerażeni zaistniałą sytuacją i zastanawialiśmy się, czy będą aresztowania uczestników Kongresu. Po tych wszystkich zatrważających rozmowach postanowiłem, że zanim wejdę do swojego mieszkania w bloku na 9 piętrze, pójdę do sąsiadów na 8 piętro i poproszę, by sprawdzili czy w moim mieszkaniu nie czeka na mnie milicja. Na szczęście, nie czekali!

Żeby jednak nie robić z siebie tak strasznie poważnego weterana, muszę powiedzieć, że z perspektywy czasu to wszystko wydaje mi się bardziej śmieszne niż straszne.


Jan Pietrzak, satyryk
Stan wojenny został mnie w Halifaksie, w Kanadzie. To była dramatyczna informacja, po której podjąłem dramatyczną próbę dodzwonienia się do Polski. Oczywiście nieudaną, bo kraj był odcięty od reszty świata.

Wspominam to jako potworne, bardzo bolesne doświadczenie. Jednak pomimo całego bólu i dramatu, który mnie wówczas przejmował, dość szybko podjąłem działania. Wraz z Polonią mieszkającą w Kanadzie i ich związkami zawodowymi zorganizowaliśmy demonstracje w Halifaksie. Potem, była Wigilia, którą wraz z innymi Polakami mieszkającymi w tym mieście, zorganizowaliśmy w kościele.

Nigdy nie zapomnę tego, jak tamtego wieczoru śpiewałem „Żeby Polska była Polską”, a akompaniował mi 80-letni organista, który kompletnie nie miał słuchu. Pierwsze tygodnie stanu wojennego spędziłem jeżdżąc po Kanadzie i USA i spotykając się przede wszystkim z Polonią, ale nie tylko.

Potem przyszedł kolejny dramatyczny moment i decyzja, czy powinienem wracać do kraju. Żona i dzieci były ze mną w Kanadzie, ale ja czułem, że muszę wrócić. Po tych wszystkich piosenkach, skeczach, które opowiadałem o Polsce, nie mogłem zostać za granicą. Wspominanie stanu wojennego nadal budzi we mnie silne emocje.

To był haniebny czas i nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tego co się działo. Nie ma usprawiedliwienia ani dla Jaruzelskiego ani dla Urbana. O stanie wojennym dzieci powinny uczyć się w szkole, ale tak się nie dzieje. I to jest bardzo złe.


















Reklama


Zbigniew Hołdys, muzyk rockowy:
Przed stanem wojennym muzycy rockowi nie byli mile widziani w mediach, ale bardziej z przyczyn estetycznych niż politycznych. I paradoksalnie w stanie wojennym wzmocniliśmy swoją pozycję, ale tylko dlatego, że udało nam się to wywalczyć. Stan wojenny we wszystkich uderzył, jak boening w Nowy Jork - na moment wszystko się zatrzymało i ludzie zrozumieli, że beztroskie życie nie jest im dane.

Na artystów wywarło to straszny wpływ. Przestali pisać pogodne piosenki, zaczęli myśleć, gdzie się ukryć, jak uniknąć opresji i jak sobie z nią poradzić. Doszła do tego strasznie surowa cenzura. Wtedy kulturze wyrwano serce. To już się nigdy nie odrodziło. Do dziś mamy przecież po tym czkawkę, a ludzie skaczą sobie do gardeł, wymawiając, kto miał łatwe życie, kto się poddał, kto kogo zakapował.

Cały czas gmera się w przeszłości, ona po prostu nie daje ludziom żyć. W stanie wojennym z Perfectem wykonaliśmy najprostszą rzecz – nie graliśmy wcześniejszych piosenek. Stworzony został nowy repertuar z utworów pogrążonych w stanie wojennym, jak „Autobiografia”, „Nieme kino”, „Wyspa, drzewo, zamek” czy „Pepe, wróć”. Po powrocie na sceny jesienią 1982 r. przetrwaliśmy jeszcze tylko kilka miesięcy. Stan wojenny nie doprowadził do rozwiązania Perfectu w 1983 r., ale przyśpieszył je. Byłem zniechęcony do uczestniczenia w show-biznesie i życiu koncertowym, to przestało mi dawać jakąkolwiek przyjemność.