Poseł Stanisław Pięta dostał od rodziny Franciszka Wolnego ze wsi Radziechowy pod Żywcem nie lada zadanie: odzyskać pieniądze za konia zarekwirowanego przez polskie wojsko w 1939 roku. W końcu skoro państwo zwierzę w sile wieku - rocznik 1932 - zabrało, to ekwiwalent się należy. Na dowodzie pobrania zwierzęcia przewodniczący komisji poborowej napisał, ile chce zapłacić. Dokładnie 270 zł. Pieniądze miały być do odebrania w urzędzie skarbowym w Żywcu. Podczas wojny nie było gdzie kwitu zrealizować, a potem ludowe państwo nie kwapiło się z regulowaniem takich zobowiązań.
"Koń był naprawdę piękny, silny jak tur. Pamiętam, bo brat się nim we wsi chwalił. Potem zwierza zabrali na wojnę i przepadł, a i Franek zginął" - opowiada Jan Wolny, brat Franciszka Wolnego, któremu zabrano rumaka. Pan Jan, mimo że skończył 91 lat, pamięć ma dobrą. Zwłaszcza jeśli chodzi o konie: w końcu tylko trzy rodziny we wsi je hodowały. Prawdziwi gospodarze. Bogaci ludzie.
Poseł Pięta nadał sprawie bieg. Skoro jest kwit wydany przez wojsko i zobowiązanie zapłaty, to w wolnym państwie powinno się oddać ludziom, co do nich należy. Dlatego parlamentarzysta pytał w ministerstwach, czy są możliwości wypłaty odszkodowania.
Ministerstwo Skarbu Państwa na pytanie, czy dałoby się koński problem rodziny Franciszka Wolnego jakoś rozwiązać, zaprzeczyło. "Analizowaliśmy ten przypadek zarówno u nas, jak i w Rządowym Centrum Legislacji. Minister skarbu w obecnej sytuacji prawnej nie ma żadnych instrumentów, pozwalających na jego rozwiązanie" - napisał podsekretarz stanu Paweł Piotrowski w piśmie skierowanym do Stanisława Pięty.
Ilu gospodarzy ma jeszcze kwity świadczące o oddaniu konia dla potrzeb zagrożonej ojczyzny w przededniu wojny? "Tego dokładnie nie wiadomo" - mówi poseł PiS . "Jednak nie sądzę, żeby były ich tysiące. Raczej można liczyć w setkach. Dlatego tu nie chodzi o wielkie kwoty, tylko o sprawiedliwość dziejową" - argumentuje parlamentarzysta.
Jest zdeterminowany, bo już raz, przed laty, właściciel zaginionego na wojnie konia dochodził sprawiedliwości i niewiele wskórał. Wiosną 2001 roku Edward Stoszko z Bąkowa pod Cieszynem przedstawił zaświadczenie, z którego wynikało, że jego koń trafił do armii w sierpniu 1939 roku, dostał numer 130 i był wyceniony łącznie na 290 złotych: 260 za zwierzę i 30 za uprząż. Na nic się to zdało, odszkodowania nie było. Tamto niepowodzenie mobilizuje posła dodatkowo: "Jestem przekonany, że przeprowadzę cały proces legislacyjny do końca i urzędnicy będą wypłacać pieniądze rolnikom".
Rodzina chłopa, który oddał konia polskiemu wojsku w 1939 roku, chce zwrotu kosztów za zarekwirowane zwierzę. W sprawę zaangażował się poseł PiS z Bielska-Białej. Twierdzi, że jeśli będzie trzeba, doprowadzi do uchwalenia specjalnej ustawy - pisze DZIENNIK.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama