Jeszcze kilka tygodni temu Krzysztof Bukiel, szef związku, planował wielką akcję w co najmniej 400 szpitalach. Wygląda na to, że się przeliczył. Bo spory związkowców z dyrekcją toczą się w 300 z 780 szpitali w kraju.
Podczas protestu lekarze będą pracować jak na ostrym dyżurze: będą udzielać pomocy tylko pacjentom w stanach nagłych. Gdy mimo to rząd nadal nie podejmie rozmów, akcja przybierze inną formę, równie uciążliwą dla pacjentów. Doktorzy formalnie zwolnią się z pracy, ale będą do niej przychodzić jako prywatna firma. Za swoje usługi będą od pacjentów pobierać opłaty zgodnie z przygotowanym przez siebie cennikiem.
O co chodzi lekarzom? Najważniejszy postulat to płace. Jak twierdzi Bukiel, mimo październikowych 30-procentowych podwyżek rząd PiS - jak mówi Bukiel - wciąż realizuje dekret NKWD z 1947 r., który zakładał pauperyzację lekarzy. "Poseł zarabia 12 tys., sędzia od 5 tys., a lekarz w moim szpitalu 2 tys. i ma sobie dorobić" - oburza się Bukiel. Związek domaga się godziwych legalnych zarobków za 8 godz. pracy, proporcjonalnych w stosunku do płac w innych zawodach. Lekarze bez specjalizacji mieliby zarabiać minimum 5 tys. zł brutto, a ze specjalizacją - 7 tys. brutto.
Kolejny postulat to realizacja związkowej wizji służby zdrowia. "Chodzi nam o to, by pacjenci nie umierali w kolejkach do lekarza" - deklaruje Bukiel.
Jego zdaniem konieczne w tym celu jest dopasowanie koszyka świadczeń gwarantowanych, dostępnych w ramach ubezpieczenia, do możliwości finansowych państwa. W opinii Bukiela koszyk, jaki przedstawi wkrótce minister Zbigniew Religa, jest fałszywy i niesprawiedliwy. Zakłada on, że tylko niektóre najpilniejsze usługi medyczne nie będą limitowane. Na resztę będzie się trzeba dodatkowo ubezpieczyć albo ustawić się w kolejce. "To system korupcjogenny, bo ci, którzy mają znajomości - jak minister - i tak dostaną się bez kolejki" - mówi Bukiel.
Jego zdaniem minister powinien wprowadzić dopłaty od pacjentów. "Lepiej, by ludzie dopłacali do drobnych badań, a tak zaoszczędzone pieniądze można przeznaczyć na zlikwidowanie kolejek, np. do onkologa" - tłumaczy Bukiel.
Jednocześnie dodaje, że o tym wszystkim rząd nie rozmawia z lekarzami, więc do strajków jednak dojdzie. Kto w proteście dołączy do Bukiela? Maria Balcerzak - szefowa OZZL na Mazowszu - mówi, że w Warszawie strajkować chcą duże szpitale - im. Orłowskiego, przy Banacha i Nowowiejski.
Z kolei dr Wojciech Firkowski z Dolnego Śląska ocenia, że tam tylko nieliczne, mniejsze szpitale przystąpią do protestu. Na Podkarpaciu przeciwnie - do akcji rwie się ok. 20 szpitali, m.in. w Rzeszowie, Tarnobrzegu, Krośnie, Mielcu, Dębicy i Stalowej Woli. "Czekamy tylko na hasło" - mówi dr Zdzisław Szramik z OZLL na Podkarpaciu. Referenda trwają też na Śląsku i - jak mówi Maciej Niwiński, szef tamtejszego związku - 90 proc. lekarzy chce strajkować.
Najbardziej prawdopodobny termin strajku to 14 maja. Zasięg protestu lekarzy nie jest jeszcze znany - okaże się to przy głosowaniu przedstawicieli poszczególnych województw podczas piątkowego zjazdu zarządu krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy - pisze DZIENNIK.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama