Dorn i jego współpracownicy próbują rozwiać te obawy: pierwszym gestem jest zaproszenie niektórych dziennikarzy na specjalny obiad. Tam Dorn ma przedstawić swoje propozycje.
"Marszałek jest otwarty na dziennikarzy. Chce rozmawiać z nimi na temat trudności, jakie napotykają w codziennej pracy w Sejmie" - mówi Witold Lisicki, nowy rzecznik marszałka. O tym, że Dorn chce coś zmienić, wiadomo od chwili jego wyboru. Już w czasie pierwszej konferencji prasowej mówił o utworzeniu "korpusu dziennikarzy sejmowych", na czele którego stanąłby wybierany przez nich dziekan.
Wypowiedź od razu zmroziła obsługujących Sejm dziennikarzy. "Rolą mediów jest kontrola polityków, a takie ograniczenia to uniemożliwiają" - mówi Andrzej Morozowski, dziennikarz TVN.
Na razie Dorn zamówił w parlamentarnym biurze prasowym opinię na temat zasad pracy dziennikarzy w Sejmie. DZIENNIK dowiedział się, że taki opis jest już gotowy i przekazany do gabinetu marszałka.
Wiadomo już, że Dorn prawdopodobnie nie zdecyduje się na najbardziej radykalne pomysły, np. zamknięcie przed dziennikarzami restauracji sejmowej. "Nie zakażemy tego. Sejm to miejsce pracy dziennikarzy, więc mają prawo się posilić" - uspokaja Lisicki, zapewniając, że decyzje zapadną dopiero po spotkaniu marszałka z dziennikarzami. "Mam nadzieję, że zmian nie będzie. Dziennikarze zmiażdżyliby nas za to" - twierdzi inny ze współpracowników Dorna. Marszałek nie rozstrzygnął jeszcze kwestii ewentualnego podziału Sejmu na strefy dostępne i niedostępne dla dziennikarzy. Dzisiaj akredytowani tam pracownicy mediów nie mają dostępu tylko do sali plenarnej.
Plany Dorna mogą oznaczać wielką awanturę z mediami, które w tej sprawie na pewno mogą liczyć na poparcie opozycji. "Na żadne zmiany się nie zgodzimy" - deklaruje Zbigniew Chlebowski z PO. Jego klub już raz protestował, gdy dwa lata temu szef LPR Roman Giertych chciał zakazać wstępu na teren hotelu poselskiego dziennikarzom tabloidów, kamerom TV i fotoreporterom. Powodem była publikacja zdjęć ojca Tadeusza Rydzyka, który potajemnie późno w nocy spotkał się z ówczesnym wicemarszałkiem Sejmu Markiem Kotlinowskim. Sprawę utrącił wówczas Konwent Seniorów.
Pokusy na "usprawnienie" pracy dziennikarzy wracają jak bumerang. W polskim Sejmie dziennikarze cieszą się ogromną, w porównaniu z innymi krajami, swobodą działania. Jest to jednak tradycja związana z odzyskaniem niepodległości w 1989 roku.
"Na początku lat 90. dziennikarze mogli nawet wchodzić do sejmowych ław" - wspomina wieloletni dziennikarz sejmowy. "Teraz obostrzeń jest dużo więcej" - mówi, bo Dorn nie jest pierwszym, który chce zmian w pracy mediów. Plany ograniczeń mieli marszałkowie z SLD, a wcielał je w życie szef kancelarii Sejmu Krzysztof Czeszejko-Sochacki. Dziennikarze nadali mu pseudonim Czarcia-Zapadka od pomysłów naczelnika więzienia z filmu "Va Bank", gorliwie wymyślającego kolejne pułapki na uciekających więźniów. Wokół Sejmu miał za jego czasów stanąć nawet płot, ale skończyło się na wprowadzeniu dla dziennikarzy specjalnych kart dostępu w kuluary. Pretekstem ograniczeń było wtargnięcie do parlamentu kilkudziesięciu bezrobotnych w 2003 roku.
Rzecznik Dorna przekonuje, że marszałek chce dziennikarzom ułatwić życie. Taką potrzebę ma uzasadniać niedawny wypadek reporterki TVN Katarzyny Kolendy-Zaleskiej, która upadła i niemal została stratowana przez tłum dziennikarzy popychanych przez BOR-owców premiera. Ale ona sama nic nie chce zmieniać.
"Jest utrwalona tradycja swobodnego poruszania się dziennikarzy po Sejmie i nie trzeba nic w niej zmieniać" - twierdzi Kolenda-Zaleska.
Ludwik Dorn przygląda się pracy sejmowych dziennikarzy. Obiecuje, że chce im pomóc, ale dziennikarze te zapowiedzi odbierają z rezerwą. Obawiają się, że polityk, znany już z licznych spięć z mediami, chce ograniczyć swobodę ich pracy w Sejmie - pisze DZIENNIK.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama