Sprawą uczulonego na pracę w NIK dyrektora zajął się podczas pierwszej konferencji prasowej prezes-elekt NIK Jacek Jezierski. "Postępowanie dyscyplinarne wobec Jadackiego zostanie doprowadzone do końca" - zapowiedział. Nie chciał jednak odpowiedzieć na pytanie, czy dyrektor ma szansę zostać wiceprezesem NIK. "Nie rozmawiałem z kandydatami na wiceprezesów. Do momentu mojego zaprzysiężenia takie rozmowy byłyby przedwczesne" - uciął Jezierski.



Do 24 sierpnia, kiedy Sejm przyjmie przysięgę Jezierskiego, obowiązki prezesa NIK pełni Mirosław Sekuła. O sprawie dyrektora Jadackiego Sekuła zawiadomił predydenta Lecha Kaczyńskiego. Jadacki tłumaczył DZIENNIKOWI, że praca w NIK go stresuje i wywołuje u niego nerwicę serca. Podczas zwolnienia lekarskiego prowadził jednak wykłady w Wyższej Szkole Suwalsko-Mazurskiej, co miało być formą... terapii. Twierdził, że to legalne, gdyż zwolnienie lekarskie dotyczy tylko pracy w NIK.



Ministerstwo Pracy jest innego zdania. "Ubezpieczony wykonujący w okresie orzeczonej niezdolności do pracy pracę zarobkową traci prawo do zasiłku chorobowego za cały okres tego zwolnienia" - mówi Jan Mazurkiewicz z Biura Promocji i Mediów Ministerstwa Pracy. W przypadku Wojciecha Jadackiego, który zarabia miesięcznie ponad 11 tys. zł brutto, chodzi o spore pieniądze. Co miesiąc ZUS wypłaca mu 80 proc. tej kwoty.



"Dyrektor Jadacki od czasów wyborów parlamentarnych przestał cokolwiek robić w NIK" - mówi prezes Mirosław Sekuła. "Nie wykonywał moich poleceń. Powoływał się na świetne stosunki z Lechem Kaczyńskim i straszył mnie, że <wystarczy jeden telefon do Lecha>, a zostanę odwołany. Za ubiegły rok wystawiłem panu Jadackiemu ocenę negatywną. Cofnąłem mu zgodę na pracę na wyższej uczelni, bo zamiast ją wykonywać w godzinach pozasłużbowych, wykładał, biorąc zwolnienia lekarskie."