Rostowski ocenił podczas środowej debaty w Parlamencie Europejskim na temat kryzysu euro, że Europa jest dziś w niebezpieczeństwie, a jeśli rozpadnie się strefa euro, to i UE tego szoku długo nie przetrwa.

Reklama

Przywołał też swą niedawną, prywatną rozmowę z "prezesem wielkiego polskiego banku", pracującym w ministerstwie za czasów transformacji w Polsce. Miał on mu powiedzieć, że po takich wstrząsach gospodarczych i politycznych, jakie teraz dotykają Europę, "rzadko się zdarza, by po 10 latach nie było także katastrofy wojennej". I - jak mówił minister - ten prezes banku dodał, że "poważnie się zastanawia nad tym, by uzyskać dla dzieci zieloną kartę w USA".

"Mocne słowa, zresztą minister Rostowski zawsze słynął z mocnych, barwnych, wyrazistych słów. Myślę, że to jest dosyć twarda odpowiedź na to, co pojawiło się w komunikacie Komisji Europejskiej o możliwościach eliminowania ze strefy euro Grecji. To jest głos, aby (...) nie tworzyć klimatu wzajemnej nieufności. Uważam, że w ten sposób można tłumaczyć słowa ministra Rostowskiego" - powiedział na środowej konferencji prasowej w Sejmie wiceszef klubu PO Waldy Dzikowski.

Również rzeczniczka sztabu PO Małgorzata Kidawa-Błońska przyznała, że minister finansów użył "dość mocnych słów".

"Ale przypominam, że mówił je na forum Parlamentu Europejskiego, bo dla nas i dla całej Europy ważna jest jedność. Jedność Europy, stabilność euro, to jest gwarancja dobrego rozwoju i stabilizacji świata. Jeżeli chcemy mieć wpływ na to, jak się rozwija cały świat, musi być u nas stabilna gospodarka, stabilny pieniądz. Europa musi mówić jednym głosem i rzeczywiście mocno zaakcentował to minister Rostowski" - dodała Kidawa-Błońska.