- To się zdarza. Nie robiłem z tego żadnego problemu - mówi gazeta.pl Andrzej Włodarczyk.

Reklama

Były wiceminister trafił do szpitala uniwersyteckiego przy ul. Banacha w Warszawie - cierpiał na nowotwór złośliwy. Tam został zarażony sepsą. I - jak podaje "Fakt" - przetoczono mu krew od osoby, która była nosicielem wirusa HIV.

Andrzej Włodarczyk wskazuje tymczasem, że był leczony przez wspaniały zespół lekarski. Przyznaje przy tym, że "ledwo uszedł z życiem", a jego problemy były efektem przypadku. Nie zamierza nikogo skarżyć.

- To prawda, że przez trzy tygodnie brałem bardzo silne antybiotyki. Ze szpitala dosłownie wyszedłem na czworakach. Ale nie mam do nikogo pretensji - mówi.

- Sam jestem lekarzem i nie ukrywam, że jesteśmy taką pechową grupą pacjentów. W naszym środowisku mówi się, że pracownicy ochrony zdrowia dość często mają powikłania - dodaje.

Szpital przy ul. Banacha nie komentuje całej sprawy.

CZYTAJ WIĘCEJ: Niemieccy lekarze uratowali Kacprowi nogę. Polscy chcieli mu ją obciąć >>>