- Jest 25 lipca 2011 r. Tego dnia Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego przyjmuje raport końcowy z badania katastrofy w Smoleńsku. Zanim to nastąpi, odbywa się dyskusja nad kilkoma newralgicznymi punktami tego dokumentu - pisze tygodnik. Podkreśla, że w tej sprawie "centralną postacią jest szef komisji, jednocześnie minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller".

Reklama

- Komisja deliberuje nad istnieniem zasady "cichego kokpitu" (ostatecznie dochodząc do wniosku, że takowa nie istnieje), powinnościami rosyjskich kontrolerów i wieloma innymi kwestiami. Konsensusu brak. Nie byłoby to aż tak niepokojące, gdyby nie fakt, że mówimy nie o starcie działania komisji, lecz jej ostatnim posiedzeniu. Zrezygnowany Miller w pewnym momencie załamuje ręce: "Właściwie możemy zacząć pracę od początku" - czytamy.

Tygodnik podkreśla, że "szef komisji domaga się stanowczej decyzji co do jednej z głównych tez narracji MAK i ówczesnego obozu władzy". - Albo jest zasada cichego kokpitu, która obowiązuje poniżej pewnej granicznej wysokości - co oznacza, że powyżej nie obowiązuje; co oznacza, że wolno wchodzić do kokpitu - albo w ogóle nie przywoływać.... Ja czegoś nie rozumiem z tą zasadą - mówi Miller. Członek komisji kpt. Wiesław Jedynak odpowiada: "To znaczy, że jak zwykle dobre chęci brukują piekło i za dużo chcieliśmy dobrego tutaj przekazać. Prawda jest taka, że w wojsku nie obowiązują żadne tego typu zasady, w związku z czym możemy ten akapit wyrzucić".

Inną rozmową przytaczaną przez tygodnik jest dyskusja na temat tego, czy gen. Błasik w momencie katastrofy był w kabinie.

Niezidentyfikowany głos pyta: "Na jakiej podstawie możemy stwierdzić, że pan generał Błasik był w kabinie?". Członek komisji Maciej Lasek odpowiada: "Na podst... tutaj jest później, jest to dalej...".

Reklama

- To jest dalej, ale ta podstawa jest wątpliwa z przyczyny prostej: każdy z nas wie, jak wygląda Tu-154 i przedział przed wejściem, że tak powiem, do kabiny. Jeżeli ktoś stał na przykład w przejściu, przykładowo, to w momencie uderzenia i jechania, że tak powiem, gwałtownego hamowania, przecież normalną sprawą jest, że jeżeli jestem w korytarzu, to znajdę się natychmiast w części czołowej i wpadnę do kabiny - kontynuuje osoba, której tożsamości nie ustalono.

- Tak, ale zostało wykazane, rozpoznany głos z CVR należący do Błasika. Co prawda nie ma wyjaśnienia, jak został rozpoznany, ale myślę, że tutaj Sławek nam wyjaśnisz, to i ten punkt zostanie wykreślony, bo... - mówi Lasek.

Autor tekstu informuje, że głos generała Błasika zidentyfikował pułkownik Wiesław Kędzierski. Tygodnik przytacza jego zeznania pod rygorem odpowiedzialności karnej z 26 kwietnia 2012 r.

- Niekiedy, sporadycznie, gdy byłem obecny w laboratorium, gdzie pracowano nad odsłuchem, słyszałem fragmenty nagrania z rejestratora głosu. Mogę powiedzieć, że barwa jednego z zarejestrowanych głosów była moim zdaniem głosem generała Błasika. Z tego, co pamiętam, podzieliłem się tym swoim spostrzeżeniem, to znaczy stwierdziłem, że że słyszany przeze mnie głos na tym nagraniu był głosem generała Błasika. Nie pamiętam, jakie słowa były wypowiedziane. Pamiętam, że nagranie to było puszczone w lekko zwolnionym tempie. Pamiętam jednak, że rozpoznałem brzmienie głosu Andrzeja Błasika po specyficznym, niskim tonie [...] Na zadane pytanie zeznaję, że ja swoje spostrzeżenie co do odtwarzanego głosu powiedziałem po polsku. Ja nie kierowałem tej wypowiedzi do nikogo, w zasadzie można powiedzieć, że ja powiedziałem to do siebie - stwierdza w zeznaniu pułkownik.