Wywiad ukaże się w środowym wydaniu tygodnika. Macierewicz - b. szef MON, obecnie przewodniczący rządowej podkomisji ponownie badającej przyczyny wypadku Tu-154M - formułuje w nim także zarzuty pod adresem prokuratury, która obecnie prowadzi śledztwa w sprawie katastrofy; formułuje ponadto nową tezę dotyczącą obecności śladów materiałów wybuchowych na szczątkach tupolewa.

Reklama

Antoni Macierewicz podkreśla, że nie wie kto zabił naszych przywódców, wie jednak co ich zabiło. Raport techniczny ma charakter przełomowy. Jasno definiuje przyczyny tragedii, wskazuje modus operandi sprawcy, przywołuje dowody, których już nikt nie będzie mógł pominąć - podkreśla poseł PiS. Dodał, że raport techniczny podpisali "wszyscy członkowie komisji".

Dziś trzeba stwierdzić i wyciągnąć z tego wszystkie wnioski dla dalszego badania i konsekwencje dla polityki państwa polskiego: przyczyną śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego żony Marii, prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, Anny Walentynowicz i wszystkich pasażerów tego tragicznego lotu, tej największej tragedii niepodległej Polski, były eksplozje niszczące najpierw lewe skrzydło, a następnie centropłat - powiedział b.szef MON.

Zapewnił, że zweryfikowane zostały wszystkie alternatywne możliwości, dotyczące m.in. ewentualnego błędu pilotów i awarii silników. Wykonaliśmy eksperymenty pirotechniczne, które wykazały możliwość doprowadzenia do takich właśnie eksplozji z użyciem materiału ukrytego w taki sposób, że był niedostępny dla polskich techników zajmujących się tym samolotem. Materiał dowodowy potwierdzający fakt eksplozji jest wiarygodny - ocenił.

Według posła PiS niego podkomisja posiada dziesiątki analiz świadczących o wybuchach zarówno w skrzydle, jak i centropłacie. Został odtworzony model samolotu Tu-154M o numerze bocznym 101, zostały zebrane tysiące zdjęć, filmów, zeznań świadków, wykonano setki eksperymentów - podkreślił Macierewicz.

Polityk nie przesądza, w jaki sposób ładunek wybuchowy został umieszczony w Tu-154M. Twierdzi też, że biegli rosyjscy, którzy badali przyczyny katastrofy nie mieli wątpliwości, że to wybuch wewnętrzny zniszczył centropłat (tupolewa). Tyle że wymyślili +uderzenie hydrauliczne+ jako jego przyczynę - dodał Macierewicz. Zarzucił przewodniczącej rosyjskiego MAK (Międzypaństowego Komitetu Lotniczego) Tatjanie Anodinie i szefowi polskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego Jerzemu Millerowi, że tak się (...) bali samego słowa +wybuch+, że ukryli tę ekspertyzę.

Zdaniem b. szefa MON, Miller jest odpowiedzialny za sfałszowanie polskiego raportu. Pan Miller instruował członków KBWLLP, by dostosowali wyniki swoich badań do raportu Anodiny, i jest odpowiedzialny za sfałszowanie polskiego raportu. Właśnie dlatego nasza komisja podjęła decyzję o jego unieważnieniu. W prokuraturze leży od miesięcy wniosek o ściganie pana Millera za fałszerstwa - oświadczył polityk PiS.

Reklama

W wywiadzie dla "Gazety Polskiej" padają też zarzuty pod adresem prokuratury, że ta odmawia podkomisji dostępu do kluczowych dowodów. Jako przykład Macierewicz podaje rejestrator z samolotu JAK-40, który 10 kwietnia 2010 r. wylądował w Smoleńsku (miał na pokładzie polskich dziennikarzy). Były szef MON dodał, że magnetofon z JAK-a nigdy nie był w rękach rosyjskich, natomiast po przylocie do Polski został uszkodzony.

Sprawdzenie tego uszkodzenia jest rzeczą absolutnie fundamentalną. Niestety, prokuratura nie wyraziła zgody na udostępnienie nam tego rejestratora, byśmy mogli go zbadać. A wiemy, że został rozerwany. Jest bardzo ważne, by ocenić, czy przy tym rozerwaniu doszło do usunięcia jakichkolwiek dźwięków, czy też nie. Czy było to rozerwanie celowe czy przypadkowe - mówił szef podkomisji.

Dopytywany, potwierdza, że chodzi o rejestrator na którym słychać, że Rosjanie wydają komendę załodze tupolewa zejścia na 50 metrów. Tak. Podkreślam: zbadanie tego rejestratora ma ogromne znaczenie - zaznaczył.

Macierewicz formułuje też tezę dlaczego ostatecznie na fragmentach Tu-154M nie stwierdzono obecności materiałów wybuchowych. W jego ocenie wszystko wskazuje na to, że w prosty sposób została oszukana opinia publiczna. Podczas badań w Smoleńsku jesienią 2012 roku stwierdzono dziesiątki śladów materiałów wybuchowych. Na fotelach, ale także w innych miejscach samolotu. Skąd pewność, że były takie ślady? Wiemy to od świadka biorącego udział w tych badaniach - zapewnia b. szef MON.

Fotele były badane w ten sposób, że część, która wykazywała obecność materiałów wybuchowych, była pakowana do worka foliowego, następnie napompowywano tam gorące powietrze, by poruszyło drobiny materiału wybuchowego, a wreszcie zawartość worka była badana przez urządzenie weryfikujące. Po tym badaniu stwierdzono obecność materiałów wybuchowych na kilkudziesięciu fragmentach foteli. Jednak ta metoda miała jedną wadę: gorące powietrze +wysyciło+ materiał wybuchowy z badanych części. Przeprowadziliśmy eksperyment, używając tej metody, i otrzymaliśmy dokładnie taki sam efekt jak ekipa, która badała fragmenty tupolewa w Smoleńsku. Mówiąc krótko, powtórne badanie wykazało brak śladów materiałów wybuchowych. Dokładnie to samo zaprezentowano nam po 2012 roku - dodał szef rządowej podkomisji.