Odpowiednie zaświadczenia spłynęły już do policji. "Jarosław Kaczyński ma pozwolenie na broń krótką do ochrony osobistej" - potwierdza dziennikowi.pl Marcin Szyndler z Komendy Stołecznej Policji.
Były premier dostał pozwolenie na broń w czasie, gdy był współpracownikiem Lecha Wałęsy w Pałacu Prezydenckim. Dlatego dotyczą go ówczesne przepisy - jego dokument jest bezterminowy i nie ma ograniczeń dotyczących noszenia broni. Kaczyński musi jedynie co jakiś czas przechodzić badania. Jeśli tego nie zrobi w wyznaczonym terminie, zezwolenie traci.
Takie badania - jak ustalił dziennik.pl - Jarosław Kaczyński przeszedł 2 listopada. Był w gabinecie lekarza ogólnego, okulisty, psychologa i ortopedy. Orzeczenie było pozytywne i dlatego policja pozwolenie automatycznie przedłużyła.
"Mały pistolecik" premiera Kaczyńskiego
O zamiłowaniu Kaczyńskiego do broni przypomniał podczas przedwyborczej debaty Donald Tusk. "Ciebie zabić to jak splunąć - tak Pan powiedział do mnie kiedyś w windzie, wyjmując broń" - powiedział. Premiera zamurowało. "Nie było takiego wydarzenia" - odpowiedział tylko. A Tusk już do tego nie wrócił.
Na konferencji prasowej Kaczyński o tym nie opowiadał, ale wspomniał, że jakiś incydent z bronią rzeczywiście się wydarzył. Przyznał, że miał w tamtych czasach "malutki pistolecik". Ale powtórzył, że takich słów, jakie zacytował Tusk, nigdy nie powiedział.
Inny, znany od lat dziennikarzom incydent z Kaczyńskim, Tuskiem i pistoletem w rolach głównych wspomina publicysta DZIENNIKA Piotr Zaremba. Podczas negocjacji koalicyjnych w 1991 roku Tusk zażartował sobie z encykliki papieskiej "Rerum novarum", mówiąc: "Lelum-polelum". Na to Jarosław Kaczyński wyjął swoją broń. "Kaczyński wyciąga spod marynarki pistolet i mierzy w Tuska" - pisał rok temu w DZIENNIKU Zaremba.