Według DZIENNIKA, mimo tych informacji nazwisko byłego wiceszefa dyplomacji i bliskiego współpracownika prezydenta Polski nie pojawiło się w raporcie z weryfikacji WSI, który został opublikowany właśnie przez głowę państwa.

Reklama

Paweł Kowal, młoda gwiazda PiS, był przez WSI uznawany za tajnego współpracownika o pseudonimie "Pallad". Wiceszef klubu parlamentarnego PiS zaprzecza współpracy z "wojskowymi", ale przyznaje, że miał kontakty z WSI, czyli ze służbą, która według lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego była wielkim zagrożeniem dla polskiej demokracji. Kowal, dziś wiceszef klubu parlamentarnego PiS, unika mówienia wprost o swych doświadczeniach z WSI. Zasłania się tym, że podpisał zobowiązanie do zachowania tajemnicy.

Kontakty Kowala z WSI, jak wynika z naszych informacji, zaczęły się w 2003 r. Kowal był wtedy poza polityką, ale miał doświadczenie z pracy w kancelarii premiera Jerzego Buzka, gdzie zajmował się sprawami międzynarodowymi.

Wywiad wojskowy był zainteresowany jego wiedzą na temat krajów postsowieckich. Do 2005 r. Kowal, według wiadomości DZIENNIKA, spotkał się kilkanaście razy z oficerem tajnej służby wojskowej. On sam tłumaczy, że kontaktów było najwyżej 15, ale trzeba w to wliczyć również rozmowy telefoniczne. Przez pierwszy rok WSI jednocześnie go rozpracowywały. Dyskretnie się mu przyglądano, badano jego znajomości.

Polityk w rozmowie z nami przedstawił taką wersję: na początku nie miał świadomości, że kontaktuje się z żołnierzem WSI. Gdy nabrał pewności, że tak właśnie jest, zaczął wycofywać się ze znajomości. Ale faktem jest, co przyznaje sam Kowal, że na jednym ze spotkań podpisał zobowiązania do zachowania w tajemnicy swych kontaktów z WSI.

Jednocześnie były wiceszef dyplomacji podkreśla: "Nigdy nie podjąłem żadnej współpracy. Nigdy nie napisałem żadnej ekspertyzy".

Ale nasze źródła w wywiadzie wojskowym utrzymują, że Kowal przekazywał informacje na temat krajów postsowieckich, a oficer, z którym się spotykał, pisał ze spotkań notatki. Wywiad wysoko oceniał wiadomości od "Pallada". Informatorzy w służbach relacjonują, że Kowal nie znał swojego pseudonimu i nie brał pieniędzy.

Reklama

"Nie udzieliłem żadnej informacji, a tym bardziej wartościowej" - zapewnia jednak Kowal.

W 2005 r. było wiadomo, że Kowal wraca do dużej polityki, będzie posłem i ma szansę na ważne stanowiska państwowe. Zdaniem naszych informatorów z tego powodu wywiad zawiesił z nim współpracę. Dodatkowym powodem miały być obawy Kowala, że jego kontakty ze znienawidzonymi przez PiS służbami zostaną ujawnione. Oficjalnie akta zostały przekazane do archiwum w sierpniu 2005 r.

Tajemniczo wygląda również to, co działo się z materiałami na temat Kowala, gdy trwała weryfikacja WSI. Pod koniec września 2006 r. zaufany człowiek prezydenta Kaczyńskiego Zbigniew Wassermann poprosił o pilne przedstawienie mu dokumentów na temat kolegi z partii. Okazało się, że szybko nie da się tego zrobić, bo papiery są w Krakowie - tam bowiem został przeniesiony oficer, który spotykał się z Kowalem. Wassermann zdecydował, że przejrzy je na miejscu. Minister czytał te dokumenty 30 września w krakowskiej rezydenturze służb wojskowych.

Niedługo potem sprawą zainteresował się inny ośrodek w obozie władzy. W krakowskiej siedzibie służb zjawił się doktor Filip Musiał z krakowskiego IPN. Historyk był członkiem komisji likwidacyjnej WSI prowadzonej przez współpracowników Antoniego Macierewicza. Musiała do sprawdzenia akt Kowala wydelegował Sławomir Cenckiewicz, szef komisji likwidacyjnej. Dziś obaj nie chcą o tym mówić. "Nie mam nic do powiedzenia" - tak zareagował Musiał. "Nie będę o tym rozmawiał" - tak na pytania DZIENNIKA odpowiedział Cenckiewicz.

"Podwójne sprawdzenie" wynikało stąd, że ekipa Macierewicza nie miała zaufania do Wassermanna. Walka w obozie władzy o materiały na temat Kowala toczyła się również na innym froncie. Z naszych informacji wynika, że Macierewicz w trakcie prac nad swoim raportem wystąpił na piśmie do szefa wywiadu Witolda Marczuka (człowieka prezydenta) o przekazanie materiałów na temat Kowala. Marczuk nie wydał zgody na oddanie materiałów w ręce Macierewicza.

p

Kowal: Nie współpracowałem z WSI

Michał Majewski, Paweł Reszka: Jak pan oceni, że WSI zarejestrowały pana jako tajnego współpracownika, nadały panu pseudonim i wysoko oceniały wartość informacji, które pan przekazywał?

Paweł Kowal: Jeśli tak zrobiły, to chyba przestępstwo. Na pewno nie miały podstaw. Mówię twardo: nigdy nie doszło do współpracy ze służbami. Nie przekazywałem informacji, bo skąd miałem je akurat wtedy czerpać. Zwróciłem się już do odpowiedniego ministra o odtajnienie dokumentów, które mnie dotyczą, jeśli takie istnieją. Wie o tym przewodniczący komisji weryfikacyjnej WSI Jan Olszewski. Poprosiłem go też o pilne wysłuchanie mnie przez komisję.

Jak wyglądały pana kontakty z WSI?

Byłem kilkakrotnie nagabywany. Powiem tak: nie zawsze człowiek ma świadomość tego, z kim rozmawia. W tych nagabywaniach, w moim przekonaniu, nie zostało z ich strony przekroczone prawo. Ale mogę o czymś nie wiedzieć.

Jak wyglądały te spotkania z oficerem WSI?

Chętnie o tym powiem, bo nie było to nic nadzwyczajnego. Jednak wydaje mi się, że nie jest to obszar, o którym mogę dzisiaj opowiedzieć.

Dlaczego?

Sprawa wyglądała tak. W czasie gdy nie działałem w polityce, a prowadziłem działalność gospodarczą, byłem wypytywany o możliwość pracy analitycznej, o przekazywaniu informacji nie było mowy. Współpracowałem zresztą z różnymi instytucjami. Zrozumiałem, że chodziło o wybrane aspekty polityki zagranicznej. Rozmówca wykazał w 100 proc., że reprezentuje jedno z ministerstw zajmujących się problemami międzynarodowymi. Wyraziłem wstępne zainteresowanie, ale działań nie podjąłem. Dałem sobie czas na zastanowienie. Gdy zorientowałem się, że chodzi o tajne służby, odmówiłem i zobowiązałem się do zachowania tajemnicy.

Zobowiązał się pan na piśmie?

Tak.

Co pan podpisał?

Rutynowy formularz. Zna go każdy, kto ma dostęp do tajemnic państwowych. Nie powinienem dziś więcej mówić. Oczywiście, że nie zobowiązanie do współpracy.

Ile razy spotykał się pan z oficerem WSI?

Szkoda, że nie mogę udzielić odpowiedzi. Ważne, że przez dłuższy czas nie wiedziałem, z kim się spotykam.

Nie wiedział pan na początku, a potem?

Prowokujecie mnie do odpowiedzi, która może stanowić naruszenie prawa.

Ale kiedy podpisywał pan wspomniany dokument, wiedział pan już, z kim ma do czynienia?

Potwierdził on moje przypuszczenia. To był właśnie rozstrzygający moment, kluczowy dla mojej reakcji.

I spotykał się pan z tym człowiekiem także potem?

No, nagabywali, a ja nic. Chciałem, żeby zrozumieli, że nie będzie współpracy i w końcu zerwałem ostatecznie kontakty.

Ostatni kontakt był na wiosnę 2005 r.?

Gdy odmówiłem współpracy było jeszcze kilka prób nagabywania. Najpierw odmówiłem kurtuazyjnie, a potem twardo.

Dlaczego pan odmówił współpracy?

Nie chciałem prowadzić działalności eksperckiej w sposób niejawny. Poza tym wiele się wtedy pisało w prasie negatywnie o służbach. Dziś wiemy więcej.

Czy komuś pan o tym powiedział?

Poinformowałem o fakcie nagabywania mnie prezydenta Kaczyńskiego, z którym potem podjąłem bliższą współpracę. Kiedy zostałem wiceministrem, poinformowałem też koordynatora ds. służb Zbigniewa Wassermanna.

Jaka była reakcja?

Nie zauważyłem wątpliwości i nie wracaliśmy do sprawy.

Czy sprawa była znana w partii?

Zasadniczo nie miałem o tym sygnałów ze strony polityków. Sądzę, że gdybym mógł ujawnić jej szczegóły, to panowie też nie mielibyście jakichkolwiek wątpliwości. Mam nadzieję, że do tego dojdzie.

p

Wassermann: Prezydent wiedział o sprawie

Paweł Reszka: Czy oglądał pan materiały WSI dotyczące Pawła Kowala?

Zbigniew Wassermann: Tak, zapoznawałem się z nimi.

Czy to było 30 września 2006 roku w Krakowie?

Nie pamiętam szczegółów, ale było to w Krakowie.

Co było w tych materiałach?

Nie mogę o tym mówić, bo tego typu dokumentacja jest ściśle tajna.

Czy pan Kowal został przez WSI zarejestrowany jako tajny współpracownik o pseudonimie Pallad?

Powtarzam: dokumentacja jest ściśle tajna. To wszystko, co mogę w tej sprawie powiedzieć.

Czy informował pan prezydenta RP, co jest w materiałach, i o tym, że pan je oglądał?

Pan prezydent miał wiedzę o materiałach w tej sprawie.

Zbigniew Wassermann był w rządzie PiS ministrem - koordynatorem służb specjalnych