Czyszczenie państwa z PiS
Od zaprzysiężenia rządu Donalda Tuska minęło ponad 50 dni. Czyszczenie państwa po latach rządów Prawa i Sprawiedliwości trwa w najlepsze. I potrwa - chociażby z uwagi na prezydencki hamulec, z którego Andrzej Duda nieraz jeszcze zapewne skorzysta. Nie zmienia to faktu, że sanacyjna melodia wygrywana przez Tuska i jego sojuszników wpada w ucho - zwłaszcza najbardziej zagorzałych zwolenników rozliczeń poprzedniej ekipy. Roboczo nazwę ich "radykalsami".
Po czystkach w mediach publicznych, przejęciu prokuratury i audycie w fundacjach podległych resortowi sprawiedliwości ruszyła karuzela kadrowa w spółkach Skarbu Państwa. Ze stanowiskiem pożegnał się m.in. Daniel Obajtek, faworyt Jarosława Kaczyńskiego, o którym szef PiS-u powiedział niegdyś, że "ma niezwykłą determinację i coś takiego, co daje pan Bóg, a co trudno zdefiniować".
Nazywany Midasem prawicy, Obajtek zapewne niedługo będzie musiał gęsto tłumaczyć się w związku ze śledztwem prokuratury dotyczącym fuzji Lotosu z Orlenem. Śledczy mówią o stratach rzędu 4 mld złotych. Warto przypomnieć, że słynne wybory kopertowe miały kosztować "zaledwie" 70 mln. Sprawa fuzji, jak i cała działalność Orlenu pod rządami Obajtka, może - choć nie musi - stać się symbolem patologii w dysponowaniu naszymi srebrami rodowymi, co rząd skwapliwie wykorzysta propagandowo.
Dziś w rozmaitych instytucjach podległych ministerstwom trwa jeden wielki audyt. Pełną parą pracuje Najwyższa Izba Kontroli. Wnioski instytucji kierowanej przez "pancernego" Mariana Banasia, składane do odbijanej dzień po dniu przez ludzi ministra Adama Bodnara prokuratury, nie będą już zamiatane pod dywan. I można zakładać, że skończą się realnymi, a nie tylko medialnymi zarzutami.
Patrząc oczami zwolenników Koalicji 15 października, w rewolucji Tuska liczyć powinny się nie tylko konkretne zarzuty stawiane ludziom powiązanym z PiS, ale również kwestie symboliczne, niejako obudowujące postulaty "czyszczenia" państwa i zaprowadzania nowego ładu. Byłyby to więc: odchudzenie administracji; szeroko pojęty egalitaryzm, manifestujący się w dostępie do urzędów, usług państwa, przetargów; zachowanie kryterium kompetencji przy nominacjach w spółkach Skarbu Państwa i w instytucjach publicznych; zwalczanie wszelkich przejawów pychy i buty władzy, które będą narastać z kolejnymi miesiącami rządów; transparentność, np. w kwestii jawności lotów służbowych czy wynagrodzeń.
Jak na razie pod względem wizerunkowym nie wszystko tu wypada in plus ekipy Tuska. Przykład pierwszy z brzegu to liczba ministerstw i samych członków rządu, również w randzie wiceministrów. Opozycja bije na alarm, że mamy łącznie 107 ministrów. Warto jednak przypomnieć, że w roku 2018 było ich 126. Rozrostowi aparatu rządowego sprzyja fakt, że nową władzę tworzy wielopartyjna koalicja, której poszczególne elementy trzeba odpowiednio "dopieścić". Dość wspomnieć, że w randzie ministrów i wiceministrów są członkowie z aż 9 ugrupowań.
Rząd zdaje się dostrzegać tę krytykę. Nie tak dawno Jan Grabiec zapowiadał redukcję zatrudnienia w podległej mu kancelarii premiera o 10 proc. Osobną kwestią jest pytanie, czy mechaniczne cięcie w kluczowej dla sprawności rządzenia jednostce musi być zawsze z korzyścią dla państwa.
Wyborcy spragnieni nowego demokratycznego ładu oczekują także od rządzących przestrzegania standardów, jakie były niesione na sztandarach podczas masowych protestów o rządy prawa. Chodzi więc o legalizm i respektowanie zasad praworządności przy dokonywaniu zmian w instytucjach przejętych wcześniej przez Zjednoczoną Prawicę. Sposób "poradzenia" sobie - chociażby w Prokuraturze Krajowej czy przy okazji początkowej próby przejęcia mediów publicznych, jeszcze przed postawieniem ich w stan upadłości - może podważać zaufanie tej grupy wyborców, wrażliwych w równym stopniu na styl, co sam efekt.
Czy Tusk zaopiekuje się normalsem
Zwolennicy sanacji to jedno, ale rząd nie może zapominać o tych mniej zagotowanych rewolucyjnie obywatelach. Zresztą, z czasem chęć odwetu u "radykalsów" będzie tracić na intensywności. Pytanie tylko, czy Tusk ma instrumenty, aby zadbać o normalsów. To ludzie, którzy na co dzień nie śledzą polityki, niekoniecznie chodzili na demonstracje w ostatnich ośmiu latach, nie interesuje ich moralne wzmożenie, ani "kto kogo" w spółkach czy urzędach. Oczekują raczej wprowadzenia niższej składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, czy sprawnej realizacji świadczeń 800 plus. Nie chcą tańszej konkurencji ze strony ukraińskich przewoźników. Zastanawiają się, czy unijne wymogi dotyczące standardów energetycznych budynków nie zdewastują domowych budżetów, i czy starym samochodem będzie można wjechać do centrum miasta.
Otoczenie premiera z całą pewnością zdaje sobie z tego sprawę, stąd m.in. bardzo konkretna decyzja o obniżeniu VAT dla branży beauty, pozbawiona zbędnej warstwy ideologicznej, którą Tusk ogłosił na konferencji po posiedzeniu rządu, a której skutki odczują przedsiębiorczynie i przedsiębiorcy rozsiani po całej Polsce. Tu zresztą widać jak na dłoni, że rząd Tuska może adresować swoją politykę również do letnich zwolenników PiS, czyli nieco bardziej konserwatywnych normalsów, którzy oczekują realizacji transferów socjalnych.
Tak dla "radykalsów", jak i normalsów ważne są flagowe konkrety Tuska, których setka wciąż wisi w internecie. Krytycy zarzucają premierowi, że tempo realizacji "100 konkretów" jest zbyt wolne, tak jakby nie zauważyli, że nie wszystkie propozycje szefa PO zostały zaakceptowane w ramach umowy koalicyjnej - jak chociażby postulat prawa do przerwania ciąży do 12. tygodnia.
Skromną część obietnic KO udało się już spełnić - m.in. zapewnienie finansowania in vitro z budżetu państwa czy zamrożenie cen gazu dla gospodarstw domowych. Jednak apetyty i aspiracje normalsów zrealizować będzie o tyle trudno, że na horyzoncie pozostaje wciąż walka z inflacją i niski wzrost gospodarczy. Deficyt budżetowy założony w ustawie przez szefa resortu finansów jest według specjalistów grubo zaniżony. Zysku z Narodowego Banku Polskiego brak. Dochodów z VAT za 2023 rok jest dużo mniej, niż zakładano. Nie dla wszystkich starczy, ktoś będzie musiał poczekać dłużej na spełnienie wyborczych obietnic, zwłaszcza jeśli te wiążą się z konkretnymi wydatkami. W końcu niektóre inwestycje uzyskają priorytet kosztem pozostałych, jak np. na zbrojenia, z uwagi na sytuację geopolityczną.
Oprócz czynników gospodarczych na przeszkodzie do wywiązania się ze złożonych wyborczych obietnic staną tarcia w łonie koalicji. Nigdy dość przypominania, że rząd Tuska, Kosiniaka-Kamysza i Gawkowskiego łączy różne wrażliwości, czasem także przeciwstawne programy. Za chwilę przekonamy się o tym przy okazji bitwy o samorządy. Wsłuchując się w niektóre wypowiedzi przedstawicieli Lewicy można przyjąć, że nie będzie już obowiązywać zasada z poprzednich wyborów o nieatakowaniu antypisowskiego sojusznika.
Iluzoryczna obstrukcja prezydenta
Po ostatnim niekonsekwentnym ruchu prezydenta Andrzeja Dudy, który budżet co prawda podpisał, ale jednocześnie skierował go do Trybunału Konstytucyjnego, sugerując, że dopóki sprawa mandatów Kamińskiego i Wąsika nie zostanie rozwiązana, wszystkie ustawy czeka ten sam los, niektórzy komentatorzy obawiają się, że sprawczość rządu może ucierpieć. Tu akurat można się spodziewać, że rząd będzie ignorował "rozstrzygnięcia TK Julii Przyłębskiej", który w opinii wielu prawników i międzynarodowych trybunałów sądem nie jest. A jeśli Kamiński i Wąsik wystartują w kolejnych wyborach, samorządowych bądź europejskich, raczej na pewno uzyskają mandat. Wówczas problem ich poselskich, wygaszonych mandatów - wciąż istniejących w wyobraźni prezydenta - zniknie i PiS zgodzi się na obsadzenie wakatów w Sejmie.
Tak czy owak musimy przygotować się na podobne szarpaniny w przyszłości między lokatorami dwóch pałaców, które to spięcia są bez większego znaczenia dla realizacji wyborczych obietnic Tuska i jego koalicjantów. Prężenie muskułów co prawda pozwoli Andrzejowi Dudzie zachować twarz w oczach najbardziej zatwardziałego, pisowskiego elektoratu, o którego sympatie prezydent cały czas toczy bój, motywowany "sugestiami" szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego trudno, żeby Duda miał być teraz gołąbkiem pokoju. Obóz demokratów wie, że Duda nigdy nie będzie "prezydentem wszystkich Polaków".
Zarazem, co widać w sondażach, to właśnie prezydent ponosi największe koszty tej szarpaniny z premierem, zwlekania z decyzjami i straszenia wetem wobec kolejnych ustaw rządu. To jego notowania są niskie, to jego obciąża się w większym stopniu za nieporozumienia z rządem. Nie wspominając już krytycznej opinii rodaków na temat samego ułaskawienia panów Wąsika i Kamińskiego. Z tej bitwy rząd wyjdzie najpewniej zwycięsko, bo ma też więcej narzędzi nacisku na prezydenta. Duda zaś jest uwikłany w nierozwiązywalną sprzeczność. Nie można być jednocześnie patronem postsmoleńskiej z ducha prawicy, i narodowego zjednoczenia pod sztandarem Konstytucji, którą co najmniej kilka razy się złamało.
Tomasz Mincer