Według wstępnych danych zaledwie sześć miejsc w sowietach zajmą przeciwnicy władzy. Chodzi o trzech działaczy chadecji, dwóch kandydatów postkomunistycznej partii Sprawiedliwy Świat i jednego socjaldemokratę z Hramady.

Reklama

Zwycięstwo zwolenników Łukaszenki to w dużej mierze zasługa trwającego niemal tydzień przedterminowego głosowania, które sprzyja manipulacjom. Studenci i robotnicy byli zmuszani do oddania głosu przed niedzielą. W ten sposób pobito rekord: w mińskim okręgu nr 45, w którym mieści się kilka akademików, frekwencja jeszcze przed otwarciem urn w niedzielę zbliżyła się do 70 proc. W sumie przed terminem zagłosowało 29 proc. wyborców.

Obserwatorzy mówią o licznych naruszeniach. Mężowie zaufania opozycyjnych kandydatów byli wypraszani z lokali, pojawiają się doniesienia o dosypywaniu kart do urn. Wątpliwości wzbudza frekwencja: według władz zagłosowało 79 proc. Białorusinów, choć lokale wyborcze świeciły pustkami - mimo że obywateli zachęcano do głosowania muzyką i tanią wódką. "To tradycja jeszcze z czasów sowieckich. Dzięki temu wielu ludzi idzie na wybory jak na festyn" - mówił w telewizji Biełsat politolog Andrej Jahorau.

Dla władz niedziela była próbą generalną przed zimowymi wyborami prezydenckimi. Zdaniem socjologów obecny prezydent byłby zdecydowanym faworytem nawet w całkowicie wolnych wyborach. Zwłaszcza że Łukaszenka przejął opozycyjną retorykę. Postępuje białorutenizacja władz. Język białoruski, do niedawna wyśmiewany jako zacofane, wiejskie narzecze, wkracza na salony. Coraz częściej posługują się nim państwowe media i sam Łukaszenka. W kwietniu po raz pierwszy w całości po białorusku przeprowadzono debatę w parlamencie. "Język przestał być wyznacznikiem opozycyjności" - komentował Juraś Karetnikau, szef Sojuszu Prawicowego. Opozycja, po otwarciu Mińska na kontakty z Zachodem, straciła też monopol na proeuropejskość. Prezydent oskarżył ostatnio prozachodnich działaczy o działanie w interesach Rosji.

Reklama

Paradoksalnie jedyny wątek, który mógłby być obecnie wykorzystany przez opozycję do zdobycia popularności, czyli trudna sytuacja gospodarcza, pozostaje niewykorzystany. "Demokraci nie przedstawili programu walki z kryzysem" - przyznawał Karetnikau.