Ze swojej siedziby w Camp David, Bush wyruszył w poniedziałek wieczorem. Śmigłowcem poleciał do bazy lotniczej Andrews, koło Waszyngtonu, i tam wszedł na pokład Air Force One, ale nie głównym, lecz tylnym wejściem, w koszuli bez krawata i baseballowej czapeczce.
Jedenaście godzin później, kiedy świat był przekonany, że prezydent jest wciąż w Camp David, Air Force One wylądował na lotnisku w Bagdadzie. Tam Bush przesiadł się do śmigłowca Black Hawk, który w ciągu sześciu minut dostarczył go do pilnie strzeżonej Zielonej Strefy w irackiej stolicy. Właśnie ten krótki lot śmigłowcem uważany był za najbardziej niebezpieczny etap podróży.
Służby specjalne bały się, że iraccy terroryści mogą chcieć pomścić swojego herszta, Musaba al-Zarkawiego, którego Amerykanie i irackie wojsko dopadli w zeszłym tygodniu.
Według komentatorów, Bush chce pogratulować tym, którzy dopadli Zarkawiego i poznać plany nowego irackiego rządu.
George Bush przyleciał do Iraku. O podróży wiedziała jedynie garstka jego współpracowników i kilku dziennikarzy, którzy przysięgali, że dotrzymają tajemnicy ze względów bezpieczeństwa.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama