To niewiarygodne, ale prawdziwe. Brutalny atak milicji na demonstrantów, kilkoro rannych, 13 osób zatrzymanych. I to pod oknami gmachu rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa na placu Łubiańskim. Tam właśnie szli demonstranci, żeby uczcić ofiary Biesłanu. Chcieli złożyć kwiaty pod tzw. kamieniem sołowieckim, poświęconym ofiarom zbrodni stalinowskich.

Ale nie udało się. Zatrzymała ich milicja, a potem OMON, specjalna jednostka milicji, zaatakował i rozpędził tłum. Dlaczego? Bo manifestacja nie miała zezwolenia. A nie dostała go, bo władze nie byłyby w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa. "Na co nam taka służba bezpieczeństwa, która nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa nawet pod własnymi oknami?" - pytał Siergiej Mitrochin, jeden z liderów demokratycznej partii Jabłoko, który zdołał się wyrwać z rąk OMON-owców.

"Federalna Służba Bezpieczeństwa rękami OMON-u rozprawiła się z pokojowo nastawionymi ludźmi, pragnącymi oddać hołd ofiarom tamtego dramatu. Biesłan jest nieprzyjemnym wspomnieniem dla FSB, bo to właśnie FSB ponosi odpowiedzialność za tamtą tragedię, za śmierć dzieci" - powiedział polityk.

Dziś minęły dwa lata od tragedii w Biesłanie w Osetii Północnej. Kaukascy terroryści opanowali tam szkołę podstawową, biorąc dzieci za zakładników. Zginęło 330 osób, w tym 186 dzieci.